Z miłości do skoków, czyli Planica 2017

Podróże kształcą. Chyba każdy nie raz i nie dwa słyszał to słynne porzekadło. Odpowiadając sobie na pytanie, po co człowiek pakuje się do autokaru i jedzie kilkanaście godzin aż do Słowenii, stwierdziłam, że przede wszystkim po to, aby nauczyć się kilku ciekawych rzeczy.

Lekcja pierwsza. Co zabrać i jak dotrzeć pod skocznię?

Gdyby ktoś się  zastanawiał, jak spakować się na wyjazd do Planicy, to mam jedną radę – na pewno nie w taki sposób jak ja! 🙂 Finał sezonu nadszedł tak niewyobrażalnie szybko, że zupełnie nie byłam na to przygotowana. Walizkę szykowałam, jak zwykle, na ostatnią chwilę, a ponieważ zupełnie nie miałam pojęcia, co będzie potrzebne, to wrzuciłam do niej pół szafy. Rzeczy i na słońce, i na deszcz, i na wysoką temperaturę, i na niską. Pojechały zatem ze mną trzy bluzy, kurtka (ocieplana!), płaszcz przeciwdeszczowy, czapka, szalik i rękawiczki, ale również czapeczka z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Do tego oczywiście gadżety fanklubowe, czyli koszulki, flagi, balony, ulotki oraz dwa banery (w tym jeden z dwoma kijami), laptop i aparat fotograficzny. Tak obładowana zjawiłam się na miejscu zbiórki. Ten, kto mnie nie zna, mógł pomyśleć, że przeprowadzam się do Słowenii na stałe. Ale o tym, kto chciał tam wyemigrować, kto wrócił, a kto został, napiszę później. 🙂

W tym roku do Planicy wybraliśmy się razem z Fanklubem Kamila Stocha i Biurem Podróży „Sebastian”. Wiadomo, razem weselej, łatwiej i raźniej! To była moja trzecia podróż na zagraniczne zawody, ale po raz pierwszy pojechaliśmy tak dużą grupą, bo łącznie Biuro Podróży wyekspediowało aż trzy autokary. W tym jedenaście osób z Fanklubu Dawida Kubackiego! Tak, ten wyjazd od samego początku był wyjątkowy.

Czasami myślę, że już nigdy nie będzie mi pod skocznią tak zimno, jak na styczniowym zawodach FIS Cup w Zakopanem, a po grudniowej wyprawie do Engelbergu w Szwajcarii, już nigdy nie pomyślę, że gdzieś jest daleko. 🙂 Z Krakowa do Planicy jest trochę ponad 800 kilometrów. Autokarem to cała noc jazdy. Ale czego się nie robi dla skoków?

Nasi skoczkowie ciągle gdzieś jeżdżą, często busami – jak do Planicy – a nie narzekają. Kiedyś rozmawiałam o tym z Dawidem i podzielił się ze mną swoimi doświadczeniami:

Zajęcia na podróż trzeba sobie zaplanować wcześniej, czy to jakieś gry na komórkę, filmy, ewentualnie można książkę poczytać, ale też nie każdy się dobrze czuje, czytając podczas jazdy. A poza tym to słuchamy muzyki, rozmawiamy albo każdy milczy na swój temat. Jednak najlepszym zajęciem jest sen, podroż wtedy dużo szybciej mija.

planica001
fot. Klara Kutnik

W każdym razie my wyruszyliśmy w czwartek późnym wieczorem, a na miejsce dotarliśmy w piątek rano. W drodze było wspólne śpiewanie (ktoś przezornie na wstępie rozdał tekst słynnej piosenki o Planicy), długie opowieści – bo przecież część z naszej fanklubowej grupy osobiście się jeszcze nie znała – trochę integracji z towarzyszami podróży i wreszcie próby znalezienia wygodnej pozycji na siedzeniu. Ja miałam szczęście. Po pierwsze, nie mam problemów, żeby zasnąć w autobusie, a po drugie – dostało nam się z Idą całkiem wygodne miejsce. Suma summarum wyspałam się nawet przyzwoicie. A po całej podróży, Fanklub wysnuł dwa ważne wnioski. Na przyszłość musimy sobie sprawić większy głośnik! I koniecznie trzeba zadbać o własny repertuar. (Akurat w tej kwestii Dawid zadania nam nie ułatwia, bo ma wyjątkowo długie i nierytmiczne imię i nazwisko :P).

W Planicy panowała wspaniała wiosenna pogoda i kiedy wysiadłam z autokaru, już wiedziałam, co zapakowałam niepotrzebnie, a czego nie wzięłam. Kremu z filtrem przeciwsłonecznym!

Lekcja druga, czyli jak nie zginąć w strefie medialnej

Jak już wspomniałam, w Słowenii zameldowaliśmy się rano. Najpierw pojechaliśmy do centrum prasowego, które znajdowało się obok hotelu, w którym mieszkali zawodnicy. Niestety, oznaczenia nie były najlepsze, dlatego z nowo poznaną koleżanką z jednej z redakcji sportowych zwiedziłyśmy kilka pięter, nim trafiłyśmy we właściwe miejsce. Na finał Pucharu Świata w Planicy Fanklubowi przyznano tylko jedną akredytację i na początku na to narzekaliśmy, ale w rezultacie okazało się, że wcale nie było najgorzej, bo dostałam prawo wejścia do biura prasowego przy skoczni, co umożliwiało mi zamieszczanie zdjęć i postów na bieżąco. A niektórzy dziennikarze i fotoreporterzy – z jakiś powodów – dostępu do tego biura nie otrzymali i musieli sobie radzić własnymi siłami.

planica-2017-001

Przy wejściu, pożegnałam się z dziewczynami, które poszły szukać sobie jak najlepszego miejsca na trybunach i pobiegłam namierzać sektor medialny. Wszystko tam robiło wielkie wrażenie. Ogromne biuro prasowe zostało ulokowane w piwnicach i żeby znaleźć do niego drogę, więc dosyć długo kluczyłam po korytarzach budynku. W środku spotkałam wielu dziennikarzy z Polski – i tych znanych z telewizji, i tych, których od pewnego czasu regularnie widujemy w Polsce na zawodach niższej rangi. Na sam obiekt wychodziło się podziemnym tunelem – jak piłkarze na murawę stadionu. To dlatego, kiedy byłam na zewnątrz, nie mogłam znaleźć nigdzie wejścia na mój sektor!

Pierwszego dnia, jak to nowicjusz, przyszłam na miejsce zbyt późno i wszystkie stanowiska przy barierkach już były zajęte. Szybko nauczyłam się, że jeśli już uda się jakieś znaleźć, to absolutnie nie należy go opuszczać! Szczególnie, kiedy jest się tam w pojedynkę. Drugą serię pierwszego konkursu spędziłam w tylnych rzędach. Wiedziałam, że nie zrobię żadnych porządnych zdjęć, mogłam jedynie cieszyć się zawodami jak inni kibice. I grzać w promieniach słoneczka. Oj, jak było cudownie! (Czapka z daszkiem się przydała. 🙂 )

W kolejne dni już wiedziałam, jak się zachować, żeby niczego nie przegapić. Do biura prasowego należało przyjść na tyle wcześnie, żeby zdążyć zgrać część zdjęć, opublikować posty, a potem zostawić komputer i ustawić się w dobrym miejscu na skoczni. Otoczenie Letalnicy zaskakiwało mnie w dalszym ciągu. W sobotę późno przyjechaliśmy z hotelu, więc żeby nie stać w długiej kolejce, weszłam na teren skoczni bocznym wejściem przy parkingu. Żaden z panów ochroniarzy nie potrafił mi wytłumaczyć, którędy mam iść, aby trafić do strefy medialnej, więc ruszyłam w stronę, którą wskazywali ręką. Szłam, szłam, a na końcu ścieżki znalazłam bramkę, przez którą – jak się okazało – nie miałam prawa przejść. 🙂 Cóż, musiałam zawrócić i iść inną ścieżką naokoło, ale dzięki temu mogłam z bliska przyjrzeć się mniejszym skoczniom. Liczba obiektów i różnorodność ich rozmiarów jest naprawdę imponująca.

planica-2017-002

Lekcja trzecia. Słoweńska miłość do skoków i wyjątkowość lotów w Planicy

Nie przesadzę, jeśli powiem, że Letalnica braci Gorišek na żywo robi wrażenie tak wielkie, jak wielka jest ona sama. Mnie przytłoczyła swoim ogromem tym bardziej, że to pierwsza i na razie jedyna skocznia do lotów narciarskich, jaką widziałam na żywo. Niesamowite odczucia potęgują otaczające ją Alpy – góry jeszcze bardziej olbrzymie niż skocznia. Warto tam pojechać, choćby dla samych tych widoków.

planica-2017-003

Na Letalnicy skoczek leci, leci i leci. Czasami wydaje się, że niewyobrażalnie długo. Pamiętam, jaki podziw budziło kilka lat temu przekroczenie przez zawodnika granicy dwustu metrów. Teraz, gdy ktoś wyląduje bliżej niż 220 metrów, to kręcimy nosem, że oddał niezbyt udany skok.

–  Podczas lotów człowiek się bardziej denerwuje. I dłużej – mówiła mi, zapytana o wrażenia, Ida. – Poza tym skocznia do lotów przytłacza samym swoim ogromem. Wydaje się, że tam skoczkowie są o wiele bardziej na łasce żywiołu, niż na skoczni dużej. Ale atmosfera na zawodach była wspaniała i bardzo fajnie było zobaczyć, że Słoweńcy też wspaniale się bawią i że skoki są dla nich ważne.

Fakt, na każdym kroku widać jak bardzo Słoweńcy uwielbiają skoki narciarskie. Zdjęcia zawodników są wszędzie: na plakatach, bilbordach, naklejkach na szybach sklepów. Jak u nas podobizny Roberta Lewandowskiego. Na skoczni wszyscy członkowie słoweńskiej reprezentacji wzbudzają ogromne zainteresowanie, chyba nawet większym niż polscy skoczkowie w Wiśle czy Zakopanem. Gdziekolwiek się pokażą, słychać skandowanie imion i piski dziewcząt.

Kibicowanie Słoweńców najbardziej było widać w trakcie drużynówcki, wtedy rzeczywiście ogromnie rzucało się w oczy ich zaangażowanie. Na dźwięk nazwiska Petera Prevca wszyscy się bardzo koncentrowali, było naprawdę głośno i wszyscy wyciągali flagi – relacjonowała mi Lena.

planica-2017-004

Polacy równie głośno reagowali na swoich reprezentantów. O ile piątek, za sprawą tego, że Stefan Kraft powiększył przewagę nad Kamilem Stochem w klasyfikacji generalnej PŚ, wiązał się z lekkim rozczarowaniem, o tyle sobotnie zawody drużynowe wynagrodziły polskim kibicom wszystko.

Cała nasza złota drużyna latała daleko, a mimo tego po pierwszej serii konkursowej wydawało się, że tym razem Biało-Czerwonych może zabraknąć na podium. W drugiej rundzie zaczęli jednak brawurowo odrabiać straty. Piotr pofrunął na odległość 233,5 metra, później Dawid wylądował na 209 metrze, a Maciek, tak jak i w pierwszej serii, przeskoczył granicę 240 metrów! Kto jeszcze rok temu pomyślałby, że Koty mogą tak daleko latać? 🙂 Norwegowie i Niemcy byli już niestety poza zasięgiem, więc Polacy i Austriacy walczyli o miejsce na najniższym stopniu podium. Wszystko wskazywało na to, że rywalizacja będzie się toczyła aż do ostatniego skoku. Skaczący w czwartej grupie z 9. platformy Stefan Kraft ustanowił nowy rekord Letalnicy – 251 metrów! Belka od razu powędrowała w dół. Polscy kibice wstrzymali na chwilę oddech, bo ćwierć kilometra, to odległość, którą trudno sobie było wyobrazić… Niektórzy już pewnie w myślach żegnali się z miejscem na podium. A co wtedy zrobił Kamil Stoch? Dokładnie to, za co go tak kochamy! Skoczył o pół metra dalej niż jego największy rywal! Nie będę się rozpisywać czy lądowanie zostało podparte, czy nie, ani czy rekord został uznany słusznie, bo dyskusje na ten temat toczą się do tej pory, a dla nas, stojących wtedy pod skocznią, to i tak nie było ważne. Liczyły się tylko emocje, które dzięki Kamilowi mogliśmy przeżyć. A ja jeszcze długo po zakończeniu konkursu wpatrywałam się w zeskok i miejsce, oznaczające 250 metrów, zastanawiając się jak to  w ogóle możliwe, żeby tam wylądować.

planica-2017-006

Lekcja czwarta. Sława Dawida Kubackiego

Kiedy paradowałyśmy po Słowenii w naszych fanklubowych bluzach i koszulkach, wzbudzałyśmy nie lada zainteresowanie. Już pierwszego dnia zawodów, kiedy wbiegłam na sektor medialny w połowie serii próbnej, jeden z włoskich dziennikarzy ustąpił mi miejsca przy barierce, abym mogła robić zdjęcia. Tłumaczył mi przy tym z uśmiechem: „Dawid Kubacki? I like him!”. Później wiele osób odwracało się w moją stronę, gdy Dawid lądował i biło brawo, albo unosiło w górę kciuk z aprobatą.

Kubacki? To je poljski skakalec! – wyjaśniał mały, no oko pięcioletni chłopiec swojej mamie, kiedy nas mijał pozujące do zdjęcia nad jeziorem w Bledzie.

Dziewczyny kibicujące na zwykłym sektorze też miały wiele przygód.

Słoweńcy stali przed nami. Kiedy rozłożyłyśmy baner odwrócili się i nagle zaczęli skandować „Dawid Kubacki” i zachęcać do tego wszystkich dookoła. Skończyło się na tym że kilkadziesiąt ludzi różnych narodowości przez długi czas śpiewało razem z nami – opowiedziała mi Magda.

To było naprawdę bardzo miłe – uzupełniła Lena. – Ale zaczęło się od tego, że Monika przybiła z nimi piątki po każdym dobrym skoku któregoś z Polaków. Nie pomyślała, że oni wcale się nie cieszą, że ich słoweńscy reprezentanci z nami przegrywają.

Polscy skoczkowie rzeczywiście są znani i rozpoznawalni. Widać to było szczególnie w mix zonie, kiedy to byli chyba najczęściej zatrzymywanymi zawodnikami. I nie tylko przez przedstawicieli polskich mediów.

planica-2017-005

Lekcja piąta. Jak zrobić zdjęcie, którego wszyscy zazdroszczą?

Jak zapowiadały prognozy pogody, w niedzielę w Słowenii miało być najzimniej. Dało się to wyczuć już rano, gdy zaraz po śniadaniu pakowaliśmy walizki  do autokaru.  Plan dnia był taki, że najpierw oczywiście jedziemy na zawody, a zaraz po nich ruszamy w drogę powrotną. Oprócz codziennego zestawu – czyli laptopa i wszystkich ładowarek, zapakowałam do plecaka cienkie rękawiczki, takie które nie przeszkadzają w robieniu zdjęć. Założyłam drogą bluzę pod fanklubową i tak przygotowana ruszyłam na skocznię.

Obejrzałam końcówkę serii próbnej, w czasie której najlepszy skok oddał Stefan Kraft, a Kamil Stoch otrzymał drugą notę. Dawid Kubacki poprawił odległości z soboty i pofrunął na metr 218. Wszystko wskazywało na to, że zapowiada się wyśmienity konkurs. Aż rozbiło się smutno, że ostatni w sezonie.

W finałowych zawodach tradycyjnie brała udział trzydziestka najwyżej sklasyfikowanych zawodników. Wśród nich znalazło się pięciu Polaków. Pierwszy z naszych, Jan Ziobro, wylądował na 210 metrze, co w rezultacie po pierwszej (a jak się później okazało jedynej) serii dało mu 28. miejsce. Dawida Kubackiego po skoku na 223 metry sklasyfikowano na pozycji 15., Maćka Kota (220,5 m) na 14., a Piotra Żyłę, który wylądował 228,5 metra na 11. Kamil Stoch miał piąty wynik – 222,5 m. Prowadził nie kto inny, jak Stefan Kraft, który ponownie przeleciał prawie ćwierć kilometra i tym samym udowodnił, że raczej już nikt nie odbierze mu Kryształowej Kuli.

Nic nie wskazywało na to, że pogoda może pokrzyżować plany organizatorów, zawodników i kibiców. Co prawda w ciągu kilkunastu minut strasznie się ochłodziło i zachmurzyło, a liczne flagi zaczęły mocniej łopotać, ale skoczkowie startowali regularnie jeden za drugim. Dlatego nawet przez chwilę nie obwiałam się, że finałowy konkurs sezonu zakończy się szybciej niż ktokolwiek się spodziewa. Akurat robiłam zdjęcie jednemu z dziennikarzy, który przeprowadzał wywiad z Vincentem Descombes-Sevoie, gdy nagle zorientowałam się, że na trybunach zrobiło się jakieś zamieszanie i poruszenie. Po chwili usłyszałam głos spikera. Zawody odwołane!

Jeszcze byłam w szoku, a fotoreporterzy już zaczęli się szykować do robienie zdjęć podczas dekoracji. Finalnie okazało się jednak, że wszyscy musieliśmy dosyć długo czekać, bo przecież skoczkowie potrzebowali czasu, żeby się przebrać i zjechać z powrotem na dół. Dlatego też spora część nieźle przemarzniętych słoweńskich kibiców zaczęła wychodzić.

Wreszcie uroczystość się rozpoczęła. Trzykrotnie wysłuchaliśmy austriackiego hymnu granego dla Stefana Krafta (za zwycięstwo w zawodach, w klasyfikacji generalnej i w klasyfikacji lotów), a gdy znaliśmy tę melodię niemal na pamięć, przyszła ta wyczekiwana przez wszystkich chwila. Polacy stanęli na najwyższym stopniu podium i odebrali Puchar Narodów.

planica-2017-mb001
fot. Monika Bryś

Jakże cudnie rozbrzmiewał Mazurek Dąbrowskiego pod słoweńską Letalnicą! Pomyślałam, że mamy wielkie szczęście, że możemy dzielić z naszą drużyną taki historyczny sukces.

–  Gdy na trybunach zostali tylko Polacy, mieliśmy własne małe święto. Skoczkowie przyszli do nas się cieszyć i wszyscy sobie wzajemnie dziękowaliśmy. Przez to, że nie było nas aż tak dużo i dlatego, że skocznia wydawał się opustoszała, i że nie byliśmy w Polsce, tylko 1000 km od domu, miało to taką prawie intymną atmosferę, było takie szczere i urocze. Naprawdę każdy z nas czuł się częścią tej chwili, tej radości i tego sukcesu – podzieliła się ze mną emocjami Lena.

Stałam wtedy z drugiej strony skoczni. Byłam tak przemarznięta, że miałam skostniałe ręce i cała się trzęsłam z zimna. Mogłam pobiec do biura prasowego, żeby się ubrać, ale jak miałam przegapić tę chwilę wielkiej radości? Jedna z koleżanek nie wytrzymała i poszła, a ja zaraz potem zauważyłam, że coś się dzieje – część dziennikarzy dokądś szła. Bez zastanowienia ruszyłam za nimi. Taki nowicjusz jak ja szybko się uczy, że najlepiej trzymać się kogoś bardziej zorientowanego. 🙂 Po chwili znaleźliśmy się przy bandzie, a obsługa pozwoliła nam wejść na zeskok. Polska drużyna właśnie zaczynała rundę honorową z Kryształową Kulą. Ślizgając się po śniegu, z aparatem na szyi pobiegłam w stronę zawodników.

planica-2017-009

Do końca nie pamiętam, co się właściwie wydarzyło. Najpierw zrobiłam zdjęcie dziewczynom, później fotografowałam Dawida i drużynę. Wszystko działo się szybko, więc nic dziwnego, że połowa zdjęć mi nie wyszła. Przeżyłam to jakoś, bo jak się okazało, najważniejsze było jeszcze przede mną.

Otóż w pewnym momencie Dawid mocno chwycił nagrodę i z uśmiechem zaczął pozować do zdjęć. Jedno, drugie, trzecie… Zawsze uważaliśmy, że on się idealnie nadaje do roli mistrza. 🙂

Poprosiłam go o pamiątkową fotografię. Stanęliśmy na tle skoczni, a ja, chyba z wrażenia, za nic nie mogłam odpowiednio ustawić aparatu w telefonie! Taka chwila, a ja nie umiem zrobić selfie! Dawid podpowiedział, żeby trochę się przesunąć w prawo (albo w lewo – nie pamiętam 🙂 ) i w końcu to wyjątkowe zdjęcie wyszło. Zdjęcie, którego do tej pory mi wszyscy zazdroszczą.

planica-2017-011
fot. Justyna Gorzkowska/ Skoki24.pl

Po zakończeniu uroczystości poszłam do biura prasowego, żeby się rozgrzać i zabrać rzeczy. Autokar już czekał z włączonym silnikiem, więc nie mogłam zostać na konferencji prasowej. Zgrałam zdjęcia z aparatu, szybko opublikowałam posty i dopiero wtedy poczułam jak bardzo jest mi zimno. Gdy dobiegłam do autobusu, jeszcze długo nie ściągałam bluzy, bo czułam chłód. Byłam pewna, że po powrocie do domu się rozchoruję, ale i tak uznałam, że było warto. A potem się okazało, że – jakimś cudem – nie dostałam nawet kataru!

Lekcja szósta. Dlaczego za rok warto jechać do Planicy?

Nie wszyscy wrócili z wyprawy w pełni sił. Jedną przez dwa tygodnie bolał kręgosłup, druga nabawiła się paskudnego przeziębienia. Komuś przez przypadek zamieniono walizkę i biedna ofiara pomyłki musiała czekać kilka godzin, aż wróci do niej ta właściwa. Część naszej grupy miała jeszcze przed sobą długą podróż z Krakowa do miejsca zamieszkania.

Wiele osób, z którymi rozmawiałam na temat Planicy mówiło, że warto tam pojechać, bo jest zupełnie inaczej niż w Wiśle i Zakopanem. Dlaczego?

–  Tam nie czujesz się tak u siebie, jak w Zakopanem – podsumowała temat Ida. – Jesteś w gościach.

–  Atmosfera? Zupełnie inna niż w Polsce – dodała Lena. –  Bardziej taka impreza, festiwal, święto niż zawody sportowe. Luźniejsza w porównaniu z Zakopanem, gdzie wszyscy się jednak spinają o wyniki.

W Planicy wszystko jest inaczej zorganizowane. Specjalne, bezpłatne autobusy dowożą kibiców i dziennikarzy z Kranjskiej Góry pod samą skocznię. Te kilka minut jazdy (o ile cała grupa dostanie się jednocześnie do pojazdu – nam raz się nie udało i potem długo szukałyśmy się przy wejściu) przebiega w radosnej atmosferze i pełnej międzynarodowej integracji. Transportowi towarzyszy wiele zabawnych sytuacji. Dotyczy to nawet zawodników. Dawid opowiadał nam, że oni także bardzo długo musieli czekać na podwózkę.

Wszyscy mogli jechać: kibice i dziennikarze, a my nie! Staliśmy i czekaliśmy na autobus przeznaczony dla skoczków – opowiadał z uśmiechem.

planica002
fot. Magda Ciasnowska

Sama miałam ciekawą przygodę, gdy we dwie z koleżanką-dziennikarką wracałyśmy po konkursie drużynowym do autokaru zaparkowanego na dole, tuż przy wjeździe na skocznię. Oglądałyśmy Piotrka na konferencji prasowej, więc wyszłyśmy wyjątkowo późno i miałyśmy świadomość, że wszyscy już na nas czekają. Kiedy złapałyśmy odjeżdżający autobus, odetchnęłyśmy z ulgą – kilka minut i będziemy na miejscu. Okazało się, że nie było to wcale takie oczywiste! Pojazd minął miejsce, w którym cała nasza grupa wsiadała rano i radośnie pojechał sobie dalej. Po konsultacjach telefonicznych z dziewczynami, dowiedziałam się, że i one miały taką wycieczkę. Kierowca chyba nie miał gdzie się zatrzymać, więc bez żadnych przystanków dojeżdżał do samej Kranjskiej Góry, a następnie zawracał, jechał tą samą drogą z powrotem w stronę skoczni i wysadzał pasażerów dopiero na rondzie, niedaleko parkingu. Po prostu robił całe kółko.

Trochę się uspokoiłyśmy, ale nie na długo, bo w przy hotelu Kompas w Kranjskiej wszyscy wysiedli. Zaczęłyśmy się zastanawiać, czy to był na pewno ten sam kurs, którym jechała reszta Fanklubu? Na szczęście kierowca potrafił porozumieć się po angielsku! Szybko się dogadaliśmy i zawiózł nas tam, gdzie czekały nasze autokary. Czy nie byłoby prościej, gdyby wcześniej zatrzymał się na tę chwilkę? Pewnie tak, ale takie drobiazgi też składają się na niezwykłość tych wydarzeń.

Warto też wspomnieć o wspaniałej urodzie krajobrazów. Otaczające kompleks skoczni monumentalne szczyty Alp, zieleniące się lasy, które rozpościerały się aż po horyzont, piękne jeziora czy niesamowity zamek w Bledzie, to rzeczy z pewnością warte zobaczenia. Słowenia urzekła nas swoim urokiem tak bardzo, że nasza prezes Ida zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do tego pięknego kraju. Całe szczęście, że byliśmy tam tylko trzy dni i ostatecznie nie zdążyła się zdecydować, bo ciekawe, kto by zarządzał Fanklubem?

planica-2017-007

No tak, Ida szczęśliwie wróciła do domu, ale za to w Słowenii pozostał nasz baner. Ten pierwszy, ciężki i niewygodny, ale za to jedyny i niepowtarzalny. Dziewczyny powiesiły go w piątek na jednej z barierek otaczających skocznię, a w sobotę już go nie było! 🙁 Zaginął, zniknął, ktoś go ukradł albo uprowadził dla okupu. A może postanowił założyć w Słowenii konkurencyjny Fanklub Dawida Kubackiego? Jeśli kiedyś spotkacie kogoś, trzymającego nasz baner, a nie będziemy to my, to dajcie znać, bo bardzo nam brak naszej zguby. Najdotkliwiej tęsknię ja, bo nie da się ukryć, że byłam do niego najbardziej przywiązana.

I radość mieszająca się z smutkiem jest chyba najlepszym podsumowaniem wyjazdu do Słowenii.

W Planicy unosi się w powietrzu radość i dobra zabawa, przeplatana nostalgią, a nawet taką nutą żalu, że to już finisz sezonu. Że za chwilę wszystko się skończy i trzeba będzie czekać kilka miesięcy na kolejną odsłonę – stwierdziła na zakończenie wyjazdu Ida.

To magiczne miejsce, z niesamowitą atmosferą oraz niepowtarzalnym klimatem, a przede wszystkim to kulminacyjny punkt sezonu – dodała Dominika, co prawda nie pojechała do Słowenii, ale śledziła wszystko w telewizji. – Oczywiście, że w końcu chciałabym tam pojechać.

Podsumowując – chyba nie mamy wyjścia. Jedziemy znowu za rok!

Ewa Knap

Wszystkie fotografie, jeśli nie zaznaczono inaczej, są autorstwa Ewy Knap.

Leave a Reply