Tam i z powrotem, czyli MŚ Planica 2023 cz. 1 HS102
Pokonane ponad 3200 kilometrów! Dwa wyjazdy, dwa medale i dwie straszne śnieżyce na autostradach. Wielkie nadzieje, wyjątkowe emocje, chwile wzruszenia. Tegoroczne Mistrzostwa Świata w Planicy miały pełną fanklubową obstawę! Na początek opowiemy o konkursie indywidualnym na normalnej skoczni.
Miałam pojechać do Seefeld w 2019 roku. Planowałam wyprawę przez wiele tygodni, zarezerwowałam nawet nocleg niedaleko miejsca zawodów, ale tak się złożyło, że nie znalazłam towarzystwa do wspólnej podróży i zmieniłam plany, dołączając finalnie do wyjazdu na konkursy na dużej skoczni w Innsbrucku. Śledzenie rywalizacji na Bergisel było emocjonujące, ale to w Seefeld Dawid Kubacki został mistrzem świata.
Dwa lata później obecność na mistrzostwach w Oberstdorfie była utrudniona przez pandemię koronawirusa. A od początku tego sezonu chodziło mi po głowie, że do Planicy muszę pojechać. Sytuacja z Seefled nie mogła się znowu powtórzyć.
Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym mają to do siebie, że są dosyć mocno rozłożone w czasie. Nie każdy może pojechać na dziesięć dni, a nawet dwa tygodnie, a zawody w skokach narciarskich na normalnej i na dużej skoczni dzieli niemal tydzień. Wpadłam więc na zwariowany pomysły – że zorganizujemy nie jeden, a dwa wyjazdy. 🙂
Wyprawa na konkurs na skoczni normalnej, który odbył się w sobotę 25 lutego, była chyba najbardziej szaloną eskapadą w historii fanklubu jeśli porównamy liczbę przejechanych kilometrów i godzin spędzonych u celu. Wyjazd z Krakowa, nocleg pod Wiedniem i kilkugodzinny pobyt w Kranjskiej Górze.
Zdążyłyśmy z koleżanką Basią (pozdrawiam!!) przespacerować się po miasteczku, w którym nijak nie czuło się jeszcze atmosfery mistrzostw świata. Puste uliczki, pozamykane stragany z jedzeniem i pamiątkami, nieliczni kibice błąkający się między parkingami. Prognozy pogody na ten dzień były okropne, ale szczęście, że nie dałyśmy im wiary. Było pięknie! Poszłyśmy na spacer nad słynne jeziorko Jasna, które w blasku słońca prezentowało się wspaniale. Nie byłam w Planicy cztery lata, ale bardzo szybko przypomniałam sobie, dlaczego wszyscy tak kochają to miejsce.
Gdy pakowałyśmy się do wyjazdu, nie było pewności czy Dawid Kubacki wystąpi w konkursie na skoczni normalnej. Docierały do nas niepokojące informacje o kontuzji pleców, rezygnacji ze skoków treningowych, a nawet ankiety na temat tego, kto mógłby zastąpić naszego Dawida. Na szczęście obawy były przesadzone, a wicelider klasyfikacji generalnej stanął na starcie najpierw kwalifikacji, a potem konkursu.
Pod skocznią pojawiłyśmy się kwadrans przed rozpoczęciem serii próbnej. Kibiców przyszło tak niewielu, że bez problemu dało się znaleźć miejsce przy samej barierce.
Pogłoski o spodziewanej niskiej frekwencji pojawiały się już od kilku tygodni, więc specjalnie mnie to nie zaskoczyło. Bilety kosztowały bardzo dużo – bo dostępne były tylko wejściówki całodzienne, pozwalające uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach, a więc także biegach i kombinacji norweskiej. W te dni, kiedy odbywały się najważniejsze dla nas zawody na skoczni, cena biletów sięgała 64 euro. To naprawdę dużo, bo zwykle bilety zagranicą są mniej więcej o połowę tańsze. W ostatniej chwili organizatorzy wymyślili nowy typ biletu, ważny od godziny 15:00, a więc tylko na czas rywalizacji w skokach, który był dostępny w cenie 33 euro – takie zakupiłyśmy.
Czy ceny biletów były głównym powodem niewielkiego zainteresowania Mistrzostwami? Myślę, że był to istotny czynnik, ale chyba nie decydujący. Podobno promocja imprezy w Słowenii pozostawiała wiele do życzenia. Nie da się ukryć, że ceny noclegów w samej Kranjskiej Górze, nie były zachęcające, a wielu kibiców mając do wyboru uczestnictwo w zawodach na normalnej i na dużej skoczni, wybierała to drugie. Ale wciąż dało się zorganizować wyprawę całkiem znośnym kosztem. My – z ręką na sercu – wydałyśmy na ten wyjazd mniej, niż na wizytę w Zakopanem. Czemu zatem kibice nie dotarli, aby na żywo podziwiać walkę o tytuł mistrza świata?
Sama organizacja pozostawiała wiele do życzenia – a przecież tyle razy już byłam w Planicy na finale Pucharu Świata i nigdy nie było problemów! Trudno podejrzewać Słoweńców o brak doświadczenia w organizacji tego typu imprez, więc nie wiem czemu tym razem popisali się takim brakiem wyobraźni.
Transport wprawdzie został zorganizowany całkiem sprawnie, autobusy odjeżdżały z parkingu w centrum Kranjskiej Góry jak w czasie finału Pucharu Świata, lecz zamiast zawieźć kibiców pod samą skocznię, jak to zwykle bywało, zawracały zaraz po wjeździe do doliny Planica, wysadzając zadziwionych ludzi u podnóża góry. Tam odbywała się kontrola biletów, a następnie rozpoczynał długi spacer na miejsce zawodów. Przyznam się, że zupełnie nie byłyśmy przygotowane na takie atrakcje, dlatego pod rzeczone barierki dotarłyśmy z językami na wierzchu. Tam kolejne zaskoczenie: przecież tłumów nie było, a mimo tego brakowało tak prozaicznych punktów jak budki z jedzeniem czy toalety.
Jakby tego było mało, w trakcie serii próbnej padł głośnik przy naszym sektorze. Przez godzinę jeden z panów z obsługi walczył o jego reanimację, a w tym czasie staliśmy w dziwnej ciszy nie słysząc ani muzyki, ani zapowiedzi spikera. Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie Mistrzostwa Świata w Planicy. Brakowało tylko, aby spełniły się niekorzystne prognozy i zmoczył nas zimny słoweński deszcz.
O wszelkich przeszkodach zapomniałyśmy w chwili, gdy rozpoczęła się rywalizacja na skoczni. Piotrek Żyła, czyli obrońca tytułu, osiągnął najlepszy wynik w serii próbnej, jako jedyny lądując poza setnym metrem. Wszyscy kibice biało-czerwonych wiedzieli, że to może być dla nas piękny wieczór.
Po pierwszej serii na prowadzeniu był Stefan Kraft, który skoczył 102,5 metra i ustanowił nowy rekord skoczni. Tuż za nim sklasyfikowano dwóch Niemców – Wellingera i Geigera – a czwartą pozycję zajmował Dawid Kubacki. Niewielkie różnice w punktacji sprawiały, że w grze o medale mogło wziąć udział co najmniej kilkunastu zawodników, w tym dziewiąty Kamil Stoch i trzynasty Piotr Żyła. Warto odnotować, że do drugiej serii awansowali także dwaj pozostali nasi reprezentanci: Aleksander Zniszczoł i Paweł Wąsek. Finał zapowiadał się pasjonująco.
Emocje zaczęły się już na początku drugiej serii. Paweł Wąsek po lądowaniu na 96 metrze awansował z trzydziestej na szesnastą pozycję. Skaczący po nim Ukrainiec, Jewhen Marusiak, poleciał aż na 103 metr i zapisał się w annałach – chociaż na krótko – jako rekordzista skoczni! Finalnie został sklasyfikowany na siedemnastym miejscu.
Gdy Piotr Żyła wylądował pięknym telemarkiem na 105 metrze, pomyślałam, że może to być skok po medal. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego nasz mistrz nie dostał samych najwyższych not. Czego można chcieć więcej od skoków narciarskich? Rekord skoczni, spokojny lot, eleganckie lądowanie. Kolejni zawodnicy oddawali swoje próby, a Polak wciąż był na prowadzeniu. Z każdą kolejną minutą rosło w nas napięcie. Skoki Kamila i Dawida, mimo że udane, nie pozwalały włączyć się do walki o medale.
Piotr wciąż okupował miejsce lidera, gdy na belce usiadł ostatni z pretendentów do zwycięstwa, Stefan Kraft. Po trzynastym miejscu, które zajmował nasz zawodnik na półmetku, pewnie każdy brałby srebro w ciemno, a tymczasem Żyła nieoczekiwanie walczył o obronę tytułu. Musiało się udać! I stało się, Kraft skoczył 99 metrów i przy jego nazwisku – po niewyobrażalnie ciągnących się sekundach – pojawiła się czwórka. Austriak został bez medalu! Przed nim znalazł się nie tylko Piotrek, ale także Andreas Wellinger i Karl Geiger.
Okrzyki radości nielicznych kibiców z Polski z pewnością było słychać aż na postoju autobusów. Piotr Żyła pękał ze szczęścia i dobrych kilka minut świętował na zeskoku w gronie kolegów.
Słoweńscy fani szybko opuścili trybuny, nie chcąc oglądać zabawy szczęśliwych rywali. Dla nich pierwszy z indywidualnych konkursów zakończył się wielkim rozczarowaniem, bo mimo obiecujących skoków w serii próbnej, gospodarze wylądowali daleko od podium. Najlepszy ze Słoweńców, Anże Lansisek, ukończył zawody na dziewiątym miejscu. Niezadowoleni byli także Norwegowie, wszak lider klasyfikacji generalnej i dominator ostatnich konkursów, Halvor Egnar Granerud, został sklasyfikowany poza czołową dziesiątką konkursu.
Jeśli czegoś żałujemy, to z pewnością tego, że ceremonia medalowa odbyła się dopiero kilka dni później i nie miałyśmy możliwości celebrować tej chwili. Musiałyśmy zadowolić się pośpiesznie ustawionym podium na skoczni i oklaskiwaniem czołowej trójki nagrodzonej śmiesznymi pluszowymi kaczkami i sadzonką drzewka iglastego w doniczce.
Słowenię opuszczałyśmy we mgle i śnieżycy, odliczając kilometry by bezpiecznie dotrzeć na miejsce noclegu. A ja cieszyłam się z tego, że już za kilka dni znowu wrócę do Planicy.
Więcej zdjęć z Mistrzostw Świata w Planicy znajdziecie na stronie Sport w obiektywie.