TCS Oberstdorf: Deszcz, magia, i jeszcze więcej deszczowej magii

Wyjazd na Turniej Czterech Skoczni był przez nas wyczekiwany i wymarzony od tak dawna, że gdy w końcu nadszedł czas, aby wyruszyć w podróż, trudno było nam uwierzyć, że wszystko dzieje się naprawdę. W ferworze emocji zapomniane zostały, w pełni przygotowane do drogi, nasze Wspaniałe Kije do Banera, które tym samym pozbawiliśmy udziału w czekających nas przygodach. Najważniejsze jednak, że my sami, wraz z najpotrzebniejszym bagażem (który zawierał także, a może przede wszystkim, bogaty zapas prowiantu) w piątkowy wieczór szczęśliwie dotarliśmy na krakowski dworzec autobusowy. Pierwszym etapem naszej wielo (naprawdę wielo) etapowej podróży był bowiem nocny przejazd do Monachium.

Samotny baner bez kijów 🙁

Chociaż bardzo zmęczeni, dojechaliśmy bez problemów, i, jak prawdziwi dzielni (chociaż niektórzy twierdzą, że po prostu szaleni) podróżnicy, zostawiliśmy walizki i plecaki w dworcowej przechowalni i od razu ruszyliśmy dalej. Przynajmniej taki był plan, szybko bowiem okazało się, że geografia nie stała tego dnia po naszej stronie. Ważna informacja dla wszystkich, którzy planują wycieczkę do Oberstdorfu – w Niemczech znajduje się także miejscowość zwana Obersdorf (wskazówka: jedyną różnicą między tymi nazwami jest litera „t”). Mało brakowało, a zakupilibyśmy bilety do tego drugiego – oddalonego od naszego ”właściwego” Oberstdorfu o dobrych kilka godzin drogi. W dodatku na hasło „skispringen” pracownicy dworca nieomal z losową częstością wskazywali jedną z tych dwóch destynacji. Skocznia jednak znajduje się w Oberstdorfie przez „t”, co zapamiętamy już do końca życia. 😀

Dworzec kolejowy w Monachium

Jednak jeśli myślicie, że ustalenie celu podróży to koniec problemów, grubo się mylicie. Znaleźliśmy bowiem właściwy peron i z radością stwierdziliśmy, że stoi na nim nasz pociąg, jednak konduktor niezwykle surowo brzmiąco niemieckim (niestety, nie zrozumieliśmy ani słowa) i zdecydowanym gestem zabronił nam wejścia do wagonu. Potem, kilka minut po planowanym czasie odjazdu, pociąg niespodziewanie odjechał. Wrócił po kwadransie pełnym napięcia i dworcowych komunikatów (wyłącznie w nieznanym nam niemieckim)… po prostu odwrócony. Tym razem na szczęście pozwolono nam wsiąść. 😀

Nasi niemieccy współpasażerowie także wybierali się na zawody i na widok naszych fanklubowych bluz nie szczędzili komplementów („Kubacki! Bardzo dobry skoczek!”). Im bardziej zbliżaliśmy się do Oberstdorfu, tym ciaśniej robiło się w pociągu. Co nas nie zdziwiło, podekscytowanym kibicom nie brakowało alkoholu (w najbliższym nam korytarzu opróżniono całą skrzynkę piwa), natomiast zaskakujący był zupełny brak barw narodowych u niemieckich kibiców – gdyby nie kierunek ich podróży, trudno byłoby zgadnąć, że wybierają się na zawody.

Oberstdorf przywitał nas deszczem (podobnie zresztą nas pożegnał, bo pogoda nie poprawiła się aż do wieczora). Tuż po przyjeździe czekała nas jeszcze prawdziwa wyprawa po bilety, która obejmowała wspinanie się pod górę przez dobre pół godziny wśród szalejącej ulewy. Nagrodą za wytrwałość i pocieszeniem w kwestii przemoczonych ubrań były jednak nie tylko wejściówki, ale i wspaniały widok miasta.

Widok na ośnieżony Oberstdorf

Później, po jeszcze dłuższym spacerze, w końcu dotarliśmy na skocznię. Muszę przyznać, że nastroje nie były najlepsze. Zmęczenie i dokuczający nam wciąż deszcz, mocno dały się we znaki. Oprócz tego krążyło wiele plotek o niewątpliwym odwołaniu zawodów, co zdawał się potwierdzać wiatr, chwilami jakby celowo usiłujący wyrwać nam z rąk parasolki. Pojawiło się zwątpienie. Czy cała ta szalona wyprawa naprawdę miała sens? Czy warto było miesiącami odkładać pieniądze i spędzić kilkanaście godzin w podróży, tylko po to, aby moknąć i marznąć na trybunach?

Moje ulubione przysłowie, hiszpańskie zresztą, głosi, że najciemniejsza godzina to ta tuż przed świtem. Jego prawdziwości zdarzyło mi się doświadczyć już wielokrotnie, ale ten dzień w Oberstdorfie jest chyba najlepszym przykładem. Wbrew obawom i niekorzystnym zapowiedziom, seria próbna przebiegła nieomal bez przeszkód i morale w naszej małej, prywatnej drużynie nieco wzrosło.

Morale rośnie! 🙂

Każdy, kto miał okazję obserwować konkurs inaugurujący tegoroczną, już sześćdziesiątą szóstą edycję Turnieju Czterech Skoczni bez zastanowienia przyzna, że były to niełatwe, a nawet powiedziałabym – dziwne zawody.

Skoki Kamila i Piotra z początku rywalizacji tuż po wylądowaniu wydawały nam się dobre, ale niewystarczające na zajęcie czołowej pozycji – dalszy przebieg zawodów pokazał jednak, że w trudnych warunkach nasi reprezentanci radzili sobie po prostu, co tu dużo mówić, ponadprzeciętnie. Euforia sięgnęła szczytu, gdy świetny skok oddała nasza ulubiona Gwiazda, czyli oczywiście Dawid. Gdy po pierwszej serii, po raz pierwszy w karierze zajmował miejsce na podium, wśród drżących przed telewizorami Fanklubowiczów pojawiły się opinie, że może najlepiej byłoby, gdyby drugiej serii po prostu nie udało się przeprowadzić. Ekspedycja Fanklubu była jednak rozgrzana emocjami i grzanym winem zakupionym na skoczni. Twardo staliśmy na stanowisku, że będzie, co ma być, ale druga seria przyda się chociażby dlatego, że da Kamilowi (przyznajmy, również wielce lubianej Gwieździe) szansę na oddanie jeszcze lepszego skoku niż ten, który zapewnił mu czwarte miejsce po pierwszej rundzie.

Nie mam zamiaru przesadnie nas chwalić, ale z dumą przyznaję, że mieliśmy całkowitą rację. 😀 W czołówce nastąpiły oczekiwane, całkiem naszym zdaniem prawidłowe, przetasowania – mowa oczywiście o świetnych skokach Kamila i Stefana (przyznajmy, również niezwykle lubianego – tak, mamy w naszych sercach sporo miejsca), a tam, gdzie zmian nie powinno być, żadne nie miały miejsca – tu oczywiście ukłon w stronę naszej naczelnej Gwiazdy, która w pięknym stylu utrzymała wywalczone w pierwszej serii miejsce na podium.

Trybuny pełne i kolorowe

Wszyscy od soboty słyszeliście to już setki razy, ale powtórzę dla porządku: w pierwszej piątce znalazło się aż trzech Polaków: Kamil na pierwszym, Dawid na trzecim, a Stefan na piątym miejscu. Szczerze mówiąc, trudno jest opisać to, co działo się pod koniec i tuż po zakończeniu serii finałowej. Powiem tylko tyle, że nie obyło się bez łez (ocieranych zresztą, niemalże symbolicznie, biało-czerwonym szalikiem), krzyków i pisków wzbudzających niemałe zainteresowanie wśród otaczających nas zewsząd niemieckich kibiców. Udzielaliśmy nawet wywiadów dla niemieckiej telewizji i szaleliśmy z radości w tle wejścia „na żywo” tuż przed dekoracją. Było padanie sobie nawzajem w ramiona, niekontrolowane, szalone podskoki na zmarzniętej warstwie lodu, która utworzyła się z padającego wciąż deszczu – który zresztą wciąż padał i kompletnie przemoczył wszystko łącznie z naszymi flagami i banerem, butami, a nawet parasolem, ale nikt w tamtej chwili nie zwracał już na to uwagi… Kulminacyjnym momentem było z pewnością odśpiewanie hymnu na całe gardło (przy okazji okazało się, jak bardzo fałszujemy). Zrobiliśmy to tak brawurowo, że niektórzy niemieccy kibice zamiast wycelować swoje aparaty i kamery w stronę stojących na podium skoczków nagrywali właśnie nas. 😀

Gdy nasze Gwiazdy odebrały już należne im podiumowe zaszczyty, mieliśmy okazję uścisnąć im dłonie i osobiście przekazać Dawidowi gratulacje od dumnego Fanklubu. Nie mogło także zabraknąć pamiątkowego zdjęcia 😉

Gwiazda i dumny Fanklub

W końcu nadszedł czas powrotu do Monachium, gdzie czekały na nas bagaże oraz pokój w hostelu. Deszcz wciąż padał, a na dworcu w Oberstdorfie na pociąg czekały prawdziwe tłumy. Mimo obaw, czy uda nam się w ogóle zmieścić, bez przeszkód dotarliśmy do naszej bazy wypadowej tego dnia. W trakcie podróży znów odebraliśmy gratulacje i pochwały („Kubacki Team? Dał dziś radę ten wasz Kubacki!”), a potem pospieszyliśmy do hostelu, żeby maksymalnie wykorzystać kilka godzin odpoczynku, które mieliśmy przed sobą. O szóstej rano czekała nas pobudka i dalsza droga do Garmisch-Partenkirchen. O naszych przygodach w tym miejscu przeczytacie już całkiem niedługo w kolejnej relacji. 😉

A najlepszym podsumowaniem naszego nieprawdopodobnego, niemożliwego do przewidzenia i zaplanowania dnia w Oberstdorfie niech będzie fakt, że właśnie opisywałam go przez ponad dwie strony… 😉

 Więcej zdjęć z Oberstdorfu:

Leave a Reply