Mistrzostwo Świata, czyli Lahti 2017

Mój mąż i ja, już na wiosnę postanowiliśmy sobie, że pojedziemy na tyle konkursów skoków, na ile damy radę, nie tylko finansowo, ale też urlopowo. Oboje jesteśmy zimnolubni, więc bez żalu odpuściliśmy letnie wakacje i przełożyliśmy wolne dni na późniejszy okres. W sumie wyszło tak, że byliśmy w stanie pojechać do Klingenthal na konkurs drużynowy i spędzić podróż poślubną w Engelbergu. I właśnie po powrocie z tego miodowego tygodnia, pojawiły się kolejne plany.

– To może Oslo? –  zapytałam pewnego dnia, a Radek jak zwykle przystał na moją propozycję. Jednak później okazało się, że akurat w ten weekend wypadło mu coś innego, więc plany trzeba było zmienić.

Po chwili namysłu do głowy wpadło nam Lahti. W końcu to przecież Mistrzostwa Świata! A po kalkulacjach wyszło nam nawet taniej, niż Norwegia. Spędziliśmy więc jeden wieczór na rezerwacji i opłatach, ustaliliśmy urlopy w pracy i mogliśmy zacząć szykować się do wyjazdu.

Zamówiłam dwie rzeczy: flagę Polski i baner naszego Fanklubu. Do tej pory nie mieliśmy tej pierwszej w odpowiednich rozmiarach, zaś Fanklub stworzył niedawno nowy wzór. Największy problem był oczywiście z kijami. Przysłali mi takiego badyla, że aż szkoda ciąć, ale do walizki nie dało się go włożyć. Za późno się za to zabraliśmy, a przy natłoku obowiązków przed wyjazdem, żadne z nas nie miało czasu, aby podjechać do sklepu i kupić takie cudo, jak kij składany. Nauczka na przyszłość, następnym razem już będzie!

Więc z kijkami, które otrzymaliśmy jeszcze w Szwajcarii, uzbrojeni w dwie flagi oraz coś, co można nazwać zestawem zimowym, który od Engelbergu leżał w szafie, wyruszyliśmy w drogę.

Droga była długa i pokrętna. Nocleg w Lahti odpadał, za drogo. Wybraliśmy więc Helsinki. Ale tanich lotów do Helsinek nie było…

Plan przedstawiał się następująco: z Gdańska do Turku samolotem, z Turku do Helsinek autobusem i stamtąd mieliśmy zamiar dojeżdżać pociągiem do Lahti w dni zawodów. Na szczęście, kursowały co godzinę. Przylecieliśmy we wtorek, ponieważ samoloty latały tylko we wtorki i czwartki, a chcieliśmy być koniecznie na dwóch konkursach. Dni oczekiwania spędziliśmy więc na zwiedzaniu stolicy Finlandii i na słodkim leniuchowaniu. Wieczorami zagłębiałam się w lekturę książki „En un salto”, o której może kiedyś napiszę. 🙂 W końcu mieliśmy chwila wytchnienia.

Sportowe emocje zaczęły się już w środę, podczas kwalifikacji. Byliśmy wtedy w hotelu i trafiliśmy na relację. Relację… pozbawioną jakiegokolwiek komentarza!

Oczywiście, nie znamy fińskiego. Ale zawsze padają imiona i nazwiska, człowiek mniej więcej wie, kto skacze, kto będzie następny, nawet po tonie głosu można rozpoznać, czy było dobrze, czy źle… A tu nic. Strach wyjść do łazienki na dłużej, aby nie stracić skoków najważniejszych zawodników.

lahti-3

Po obejrzeniu kwalifikacji byliśmy umiarkowanymi optymistami. Czwartek miał być polskim dniem, więc pełni nadziei wsiedliśmy do pociągu na urokliwym Dworcu w Helsinkach. Mam przyjaciela, który uwielbia dworce i pociągi, więc musiałam o tym wspomnieć. Odkąd go poznałam, więc od niemal 10 lat, zawsze zwracam na nie uwagę. Davidowi dworzec by się spodobał, zwłaszcza, że z jednego z peronów odjeżdżał pociąg do St. Petersburga o wdzięcznej nazwie „Allegro”, co, zabierając jedno „l”, oznaczałoby po hiszpańsku „cieszę”. Brakuje jeszcze tylko „się”. 🙂

Droga do Lahti zajęła nam godzinę. Podczas podróży, omawialiśmy wiele spraw z naszego życia prywatnego, gdyż pociąg był dość pusty. Obok nas siedziała dziewczyna, którą ze względu na blond włosy i niebieskie oczy mylnie wzięliśmy za Finkę. Jednak po pewnym czasie zaczęła się śmiać i powiedziała po rosyjsku, że rozumie, o czym mówimy. Nasze twarze przyjęły kolor dorodnych buraków… Przerzuciliśmy się na angielski i chwilę z nią porozmawialiśmy. Dziewczyna mieszkała w Lahti, ale nie jechała na zawody. Mówiła, że jej smutno, bo bardzo ciężko nawiązać tutaj ciepłe relacje z Finami. Może coś jest w tych stereotypach, które głoszą, że Hiszpanie i Włosi, to przyjaciele wszystkich, zaś im dalej na północ, tym jesteśmy mniej otwarci?

W końcu dojechaliśmy. Spod dworca odjeżdżały autobusy na skocznię, ale wybraliśmy spacer. Cóż, w samym centrum minęliśmy trzy seks-shopy, czyli bardzo dobre punkty orientacyjne w przypadku zagubienia się i, kierowani znakami, dotarliśmy na skocznię.

W ramach oszczędności, wzięliśmy ze sobą suchy prowiant. Obawialiśmy się trochę kontroli, bo wtedy nasz misterny plan niewydawania pieniędzy na skoczni ległby w gruzach, ale… Ta kontrola była taka, że gdyby jakiś terrorysta chciał wysadzić cały kompleks Salpausselkä w powietrze, zrobiłby to bez problemów. Trafiliśmy na dziewczynę, która tylko kazała otworzyć torbę, a potem zamknąć. Uf… Udało się. Udaliśmy się do naszego sektora i korzystając z okazji, że jeszcze nikogo prawie nie było, zrobiliśmy kilka zdjęć. Skocznie prezentowały się dumnie!

lahti002

W pewnym momencie podszedł do nas Starszy Pan i zapytał, skąd jesteśmy. Gdy się sobie przedstawiliśmy, okazało się, że jest Finem, a kiedy zapytaliśmy go, komu kibicuje, bez zastanowienia ogłosił, że Polakom. Od razu się polubiliśmy.  🙂

Opowiadał nam trochę o sobie. Najbardziej zaciekawiło mnie to, że kiedyś sam skakał. Raz upadł, a jego ojciec, który to widział, wówczas zabronił mu dalszych prób. Śmiał się, że do zeszłego roku uprawiał jeszcze jakiś sport, ale połamał sobie żebra i tym razem to żona mu zabroniła. 🙂 Ciężkie jest życie sportowca! Razem kibicowaliśmy skoczkom przez całą pierwszą serię, pan cieszył się razem z nami z dobrych występów Polaków. Potem, niestety, musiał iść i nie doczekał się końca zawodów. Po naszej lewej stronie stała para starszych Norwegów, za nami zaś ustawiła się grupka młodych kibiców z Finlandii, którzy dopingowali każdego, bez wyjątku.

Polacy skakali świetnie. Skok Dawida bardzo nas ucieszył. Wprowadził w nas trochę nerwów, ale udało się! Machaliśmy obiema flagami, bardzo szczęśliwi. Czuliśmy, że to będzie świetny występ! W ostatecznym rozrachunku, po pierwszej serii Dawid był piąty. Wspaniały skok, ogromna euforia, coś niesamowitego!

Krótki odpoczynek i przyszła pora na drugą serię. Dodam, iż podczas całego konkursu kibiców do zabawy zachęcali dwaj panowie z Polski, czyli Crowd Supporters. Potrafili tak nas rozruszać, że zimno przestało dokuczać! Cokolwiek by nie kazali, ludzie to robili. Kucać? Kucamy! Tańczyć? Czemu nie! Telefony w ręce? Owszem! Naprawdę było wesoło.

Drugą serię rozpoczęliśmy pełni optymizmu. Kiedy skoczył Piotr Żyła, mieliśmy nadzieję, że choć jeden skoczek z Polski stanie na podium. Dawid był po pierwszej serii  wysoko i kiedy zasiadł na belce, zaczęliśmy się stresować, natomiast wesoła grupka Finów zaczęła kibicować na swój sposób. Dawid wybił się, poleciał, i wylądował, choć nie tam, gdzie byśmy chcieli… Staliśmy z lewej strony, więc obawy, że Dawid na nas spadnie, nie było, ale skoczył tak, że z jednej strony poczuliśmy zawód, a z drugiej ogromną radość, bo przecież to był ciągle jego najlepszy występ na MŚ! Najbardziej stresującym momentem był skok Andreasa Stjernena. Kiedy widać było, że skoczył gorzej, a ja podskoczyłam z radości, stojący obok nas starsi Norwegowie spojrzeli na mnie z uśmiechem w stylu: „No cóż, nam się nie udało”. A nam się udało! Piotrek stanął na podium, w sumie czterech Polaków znalazło się w pierwszej dziesiątce! Drużynówka tego dnia byłaby nasza. To rodziło wielkie nadzieje na sobotę!

lahti003

Obserwowaliśmy zszokowanego Piotrka stojącego na podium, wysłuchaliśmy hymnu Austrii i udaliśmy się w stronę wyjścia. Jednak okazało się, że właśnie do barierek zbliżał się Dawid, więc grzecznie stanęliśmy za tłumem fanów i machając flagą Fanklubu, mieliśmy nadzieję, że nas zauważy. Optymista Radek twierdzi, że zauważył, ja, pesymistka, że nie. 😉

Ale trzeba było się w końcu zbierać, bo zaraz mógł nam uciec pociąg do Helsinek. Niestety nie mogliśmy zostać na dekoracji medalowej. Wracaliśmy z innymi kibicami, w tym ze Szwedami, wśród których jeden miał wymalowaną na twarzy flagę, z parą Norwegów, z Polką mieszkającą na stałe w Finlandii… Było ciekawie. Ale ledwo dotarliśmy do hotelu, poszliśmy spać.

W sobotę wyjechaliśmy zdecydowanie wcześniej, aby móc zobaczyć też bieg kobiet. Tłumy były niesamowite, nie wiedzieliśmy w sumie, jak to będzie wyglądać. Wielka grupa kobiet, czyli pięćdziesiąt zawodniczek, wystartowała przy ogromnym dopingu i… tyle je widzieliśmy. Tylko co piąty kilometr wracały na stadion. Zgodnie stwierdziliśmy z mężem, że wolimy skoki, są ciekawsze, przynajmniej wiesz, kto skacze, każdy ma swoje 5 minut… Dopiero po którymś razie byliśmy w stanie namierzyć jedyną Polkę, Kornelię Kubińską. Jednak, gdy wygrały trzy Norweżki, a czwarte miejsce zajęła kolejna z nich, byliśmy zdeterminowani, by kibicować tak mocno, aby w skokach wygrali Polacy. Tym razem mieliśmy miejsce po prawej stronie trybuny, ale na tyle wysoko, że również nie było obaw, iż Dawid na nas wyląduje. Zawodnicy wjeżdżali na górę, a my czekaliśmy na Dawida. I udało się, machaliśmy flagą, on odmachał, ale czy aby na pewno nam? Ciężko stwierdzić, najważniejsze, że Polakom. 🙂

lahti001

Konkurs oglądaliśmy znów w towarzystwie Norwegów i Finów i ci ostatni także kibicowali Polakom. Był to chyba najbardziej nerwowy konkurs, jaki miałam okazję oglądać na żywo. Osobiście wolę drużynówki, a złoto na takiej imprezie byłoby precedensem, oczekiwania były więc ogromne, nerwy… Ach, szkoda słów!

Konkurs pamiętam jakby przez mgłę, tak mną targały emocje. Jedno było jasne: w każdej grupie ktoś z danej nacji koncertowo psuł swój skok, a nasi skakali jak zaczarowani. Dawid w drugiej serii potwierdził naszą przewagę i wtedy już byliśmy spokojni. No, może spokojniejsi… Uspokoiłam się dopiero po skoku Kamila, gdy chłopcy wybiegli, aby go uściskać, a my skakaliśmy z radości. Ja byłam tak szczęśliwa, że prawie wypadłam zza barierki, a Radek przyjmował gratulacje od ludzi wokół. Pozostaliśmy na dekoracji kwiatowej i odśpiewaliśmy hymn po raz pierwszy tego dnia. Chcieliśmy się już zbierać, aby zdążyć na rozdanie medali, ale na szczęście nie poszliśmy za daleko, bo w tle rozpoczęły się fajerwerki! Przepiękny pokaz, organizatorzy się postarali.

Następnie ruszyliśmy za tłumem w stronę miejsca dekoracji medalowej. Musieliśmy zdążyć na pociąg, ale wyliczyliśmy, że się uda. Kolejne wzruszenie. Nie do opisania.

lahti-2

Po odśpiewaniu hymnu, szczerze powiedziałam:

– Radku, obiecaj, że jak będziemy mieć kiedyś dzieci, to od małego będziemy je wozić na zawody…

– Ale Kasiu, chyba takich małych się nie wozi?

I wtedy, zza naszych pleców, usłyszeliśmy głos:

– Maciek! Kamil!

Krzyczała dziewczynka siedząca na plecach swojego taty i dzielnie machająca flagą Polski, na oko miała może cztery albo pięć lat. Tak więc Radek zmienił zdanie i jeśli kiedyś będziemy mieć dzieci, to będą z nami jeździć. Trzeba rozwijać pasje od małego. 🙂

lahti-4

Dumni, szczęśliwi, uśmiechnięci od ucha do ucha, poszliśmy na nasz pociąg. Byliśmy bardzo zmęczeni emocjami, a następnego dnia o bardzo wczesnej porze czekała nas podróż powrotna. Poszliśmy spać, a mnie przyśniły się zawody. Wracaliśmy do domu ze wspaniałym przeświadczeniem, że to najwspanialszy sezon, jaki przeżyliśmy razem. Dawid na obu skoczniach pokazał się z najlepszej strony, byliśmy z niego dumni. Dumni, bo dał z siebie wszystko. Dumni, bo udowodnił, że jest mocnym punktem drużyny. Dumni, bo mogliśmy trzymać flagę jego Fanklubu!

Kasia Eron

Fotografia główna pochodzi z Wikimedia.com, autor zdjęcia Vestman, Flickr.com.

Wszystkie pozostałe zdjęcia autorstwa Kasi i Radka Eronów.

Leave a Reply