PŚ Klingenthal 2023. Piękna cudza radość
Vogtland Arena w ubiegły weekend była świadkiem kolejnej odsłony Pucharu Świata w skokach narciarskich. Choć wyniki polskiej kadry nie spełniły oczekiwań i nadziei, zawody mogły dostarczyć wielu emocji. Rekord skoczni został wyrównany, a zawodnicy prześcigali się w osiąganiu coraz to dalszych odległości. Radość zwycięzców splatała się ze smutkiem tych, którzy nie osiągnęli upragnionego sukcesu. Jak to w sporcie.
Zima jak z bajki
Gdyby ktoś mnie zapytał, jakiej pogody można się spodziewać w Klingenthal, powiedziałabym, że najpewniej deszczu. Chyba dlatego, że zwykle jeździmy tam na finał Letniego Grand Prix, które odbywa się w październiku. A może zwyczajnie nie mam szczęścia i dlatego trafiam na ulewy. W każdym razie nie byłam ani trochę zaskoczona, gdy kilka dni przed wyjazdem towarzyszki podróży poinformowały mnie, że przez cały weekend będzie padać. Spakowałam więc płaszcz przeciwdeszczowy i nie straciłam nic z przedwyjazdowego entuzjazmu, bo przecież kibic nie jest z soli i w wodzie się nie rozpuści.
Byłam zdziwiona, gdy piątek przywitał nas lekkim mrozem i górą śniegu, bardziej przypominającą daleką fińską północ, niż stare dobre Klingenthal. Nieco bardziej niepokoił nas wiatr, który mocno kołysał gałęziami oprószonych białym puchem drzew, ale na szczęście na samej skoczni podmuchy nie były tak mocno odczuwalne. Vogtland Arena w śnieżnej odsłonie stanowiła naprawdę cudny widok.
Nowe nadzieje
Podczas treningów i kwalifikacji polscy skoczkowie pokazali, że są w stanie rywalizować z najlepszymi, choć nie udało im się zająć czołowych miejsc. Dawid Kubacki gonił liderów, plasując się w pierwszej dziesiątce podczas treningów i wypadając dobrze w kwalifikacjach. Skok na odległość 137,5 metra pozwolił mu na zajęcie piątego miejsca, a jego skoki, choć jak sam mówił, jeszcze nieidealne, dawały nadzieję, że już niewiele mu brakuje by wrócić na właściwe tory. Skocznię opuszczał z uśmiechem na ustach, rozmawiając z kibicami, rozdając autografy i pozując do zdjęć.
Piotr Żyła również prezentował solidne skoki, co pozwoliło mu na zajęcie miejsca w pierwszej piętnastce kwalifikacji. Maciej Kot i Andrzej Stękała, powracający po przerwie do Pucharu Świata też pokazali, że są w stanie walczyć o punktowane miejsca. Do konkursu awansował także Paweł Wąsek.
Kwalifikacje wygrał Ryoyu Kobayashi dzięki imponującemu skokowi na odległość 145,5 metra. Tuż za nim uplasowali się Stefan Kraft i Johann Andre Forfang. Weekedowe zawody zapowiadały się ekscytująco.
Nic nie jest dane na zawsze
Sobotni konkurs w Klingenthal zgromadził na skoczni sporą grupę kibiców. Już dawno nie było tutaj takiej atmosfery na trybunach! Byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Nikogo nie przestraszył ani chłód, ani mgła, która szczelnie otuliła zeskok. Kiedy któryś zawodnik skoczył zbyt krótko, kibice oglądający zawody z trybun nie byli w stanie tego zobaczyć.
Na szczęście mgła nie przeszkadzała w przeprowadzeniu zawodów i rywalizacja przyniosła wiele emocji i niespodzianek. Oglądaliśmy osiem skoków przekraczających 140 metr! Ku naszej radości lądujących zawodników było widać całkiem dobrze.
Karl Geiger, reprezentant gospodarzy, zdołał przerwać dominację Stefana Krafta. Po skoku na odległość 146 metra, ocierając się o rekord skoczni, zajął miejsce na najwyższym stopniu podium. Bezkonkurencyjny dotąd Austriak musiał obejść się smakiem i zadowolić miejscem drugim. Podium uzupełnił Ryoyu Kobayashi.
Polscy skoczkowie, choć pełni nadziei po piątkowych występach, w sobotę nie zdołali nawiązać walki ze ścisłą czołówką. Piotr Żyła ostatecznie zajął jedenaste miejsce. Na piętnastej pozycji sklasyfikowany został Dawid. Dla obu były to najlepsze rezultaty w obecnym sezonie, ale mimo wszystko pozostawiły niedosyt wśród licznie zgromadzonych polskich fanów. Zwłaszcza, że pozostałych trzech naszych zawodników sklasyfikowano w ostatniej dziesiątce.
To co kochamy
W niedzielę już naprawdę miało padać. Od samego rana z niepokojem wyglądałam więc za okno, wypatrując ciemnych chmur. O dziwo, im bliżej było zawodów, tym niebo bardziej się rozjaśniało. Powietrze było zaś przejrzyste i nic nie zasłaniało widoków na Vogtland Arenie. A deszcz chyba się w końcu rozmyślił.
Niestety dzień nie rozpoczął się szczęśliwie dla biało-czerwonych. Maciej Kot został zdyskwalifikowany w czasie kwalifikacji za nieprzepisowy kombinezon. I cóż rzec? Miało być wejście smoka do Pucharu Świata, a skończyło się na wyjściu z konkursu. I to nie smoka, a kota. 😊 Trzymamy jednak mocno kciuki za Macieja, bo przez ostatnie lata bardzo go brakowało w najwyższej lidze. Liczymy, że wkrótce zdoła nam przypomnieć jak dobrze potrafi skakać.
Wiadomo, że my Polacy oglądamy konkursy przez pryzmat występów naszych skoczków. Kiedy im nie idzie, jesteśmy zawiedzeni, rozczarowani i tracimy połowę radości ze śledzenia zawodów. Ale obiektywnie patrząc, niedzielny konkurs miał w sobie wszystko to, co w skokach narciarskich najlepsze: dalekie loty, piękne lądowania (zwróciliście uwagę, że Simon Ammann wreszcie dopracował swój telemark?!), zaciętą rywalizację, walkę z rekordem skoczni i finalnie debiutanta na podium.
Po pierwszej serii prowadził Karl Geiger, który dzielnie bronił się zarówno przed słoweńsko-japońską koalicją za swoimi plecami, liderem klasyfikacji generalnej Kraftem jak i zakusami kolegów z własnej drużyny: Andreasem Wellingerem, Piusem Paschke i Stephanem Leyhe. Geiger nie dał sobie odebrać zwycięstwa, choć rywale dwoili się i troili. Gregor Deschwanden i Andreas Wellinger wyrównali zdołali nawet wyrównać rekord skoczni należący od 2011 roku do Michaela Uhrmanna (146,5 m), ale i to nie wystarczyło, aby zepchnąć Karla z pierwszego miejsca. Panowie rekordziści musieli się zadowolić pozostałymi miejscami na podium. Sądząc po zadowolonych minach – chyba nie narzekali.
Podium Gregora Deschwandena miało dodatkowy smaczek – trzydziestodwuletni Szwajcar stanął na nim po raz pierwszy w karierze. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie ma co się dziwić wielkiej radości całej drużyny, a tym weterana szwajcarskiej kadry, Simona Ammanna.
Do pracy Rodacy
Wyniki Polaków nie zachwyciły. Do rundy finałowej ponownie awansowało tylko dwóch naszych reprezentantów: Piotr Żyła zajął miejsce 22., a Dawid Kubacki 28. Obecni na skoczni kibice biało-czerwonych nie kryli rozczarowania i smutku. Na zawiedzionych wyglądali i nasi skoczkowie.
Także Stefan Kraft opuszczał skocznię z nosem spuszczonym na kwintę, jakby sobotnie opuszczenie najwyższego stopnia podium odebrało mu w niedzielę połowę mocy. Tym razem wylądował dopiero na dziewiątym miejscu. Przed nim niespodziewanie znaleźli się m.in. Manuel Fettner i Lovro Kos! Cóż, jak mawia klasyk, taki jest ten sport.
Dawid długo rozmawiał z mediami, opowiadając o swoich odczuciach, braku energii i problemach technicznych. Podkreślał, że jest pewny, że wszystko da się naprawić, ale to wymaga czasu.
– To kolejna lekcja dla nas wszystkich. Po tym weekendzie mimo wszystko wyciągnę trochę pozytywów – mówił dziennikarzom.
– Nie od dziś wiadomo, że droga ze złego do dobrego jest bardzo długa i wyboista, a z dobrego do złego jest szybka i przyjemna – przypominał Dawid. – Na kolejny tydzień mamy zaplanowany spokojny trening w Zakopanem, który będzie dobrą bazą przed kolejnym weekendem.
Na koniec dodał:
– Mam w sobie dość cierpliwości, samozaparcia i woli walki o to, żeby było lepiej. Złość się pojawia i na pewno nie będzie to przyjemny wieczór dla nas wszystkich, ale od poniedziałku trzeba się wziąć do roboty, bo inaczej się nic nie zmieni.
Trzymamy więc kciuki za naszą Drużynę i czekamy na przedświąteczny Engelberg. Mamy nadzieję, że tak jak dziesięć lat temu przyniesie Polakom szczęście.😊
Źródło wypowiedzi Dawida Kubackiego: materiały prasowe PZN
Fotografia główna autorstwa Joanny Malinowskiej. Więcej zdjęć z Klingenthal można znaleźć na sportwobiektywie.pl