Wszystko o Engelbergu?

Słyszeliście kiedyś takie określenie – „polski Engelberg”?

Na pewno, gdyż ostatnio bardzo często pojawia się ono w kontekście oceny formy naszych zawodników. Już w zeszłym roku wielu kibiców i dziennikarzy liczyło na „przełamanie” i poprawę wyników, które miały nastąpić właśnie podczas zawodów na Gross-Titlis-Schanze. W tym roku nadzieje są podobne i dlatego kwestia wydała mi się tak intrygująca, że postanowiłam sprawdzić, jakie właściwie fakty kryją się za tymi wielkimi oczekiwaniami.

Otóż jeśli cofniemy się do czasów, kiedy triumfy święcił Adam Małysz i dokładnie przyjrzymy się liczbom, bez trudu stwierdzimy, że na tle innych miejscowości, Engelberg nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nasz skoczek odniósł tam tylko jedno zwycięstwo, dwa razy stawał na drugim stopniu podium i trzy razy na trzecim. Lepsze wyniki osiągał chociażby w Oslo, Lahti, Titisee-Neustadt, nie mówiąc już o Zakopanem.

Kamil Stoch, jak do tej pory, też wygrał tam raz, a trzykrotnie zajął drugie miejsce. Trzecim polskim – i także jednokrotnym – triumfatorem konkursu na szwajcarskiej skoczni okazał się Jan Ziobro, który później przypieczętował swój sukces trzecim miejscem.

Dodajmy jeszcze, że to właśnie w Engelbergu najlepsze miejsca w swoich dotychczasowych karierach zajęli Stefan Hula (7.), Klemens Murańka (7.) i Dawid #Kubacki (9.).

Oczywiście wszystkie te wyniki, zwłaszcza kiedy złoży się je razem, wyglądają bardzo ładnie, a nawet imponująco, ale czy naprawdę wystarczą, aby dać początek legendzie?

Może warto więc spojrzeć na tę kwestię pod innym kątem i bardziej całościowo?

Otóż chyba każda osoba, która interesuje się skokami, pamięta ten ponury i wybitnie nieudany początek sezonu 2012/2013, kiedy to Polacy, praktycznie jak jeden mąż, spadali na bulę, a w konkursie drużynowym w Kuusamo zajęli ostatnie miejsce. Kibice i dziennikarze rwali sobie włosy z głowy, a groźby dymisji latały w powietrzu niczym, nie przymierzając, F16 nad Poznaniem. I nagle coś się stało – być może pomogły tu dodatkowe treningi, a może zmiana kombinezonów – i właśnie w Engelbergu wydarzył się prawdziwy cud! Polacy, którzy z racji tego, że jeszcze nie mieli punktów PŚ (oprócz Dawida Kubackiego) praktycznie rozpoczynali stawkę, zaczęli skakać jak natchnieni. Kamil Stoch wylądował na sto trzydziestym drugim metrze i do końca pierwszej serii nie oddał prowadzenia, a w drugiej uległ tylko Andreasowi Koflerowi. Dawid Kubacki na półmetku zawodów był piąty, a ostatecznie uplasował się na dziewiątej pozycji. Poza wymienioną dwójką punktowali jeszcze Maciej Kot, Krzysztof Miętus i Klemens Murańka. Krytycy zbierali szczęki z zeskoku, a w polskim obozie zapanowała prawdziwa, w pełni uzasadniona, euforia.

Następnego dnia występ może nie był już tak spektakularny, ale w trzydziestce znaleźli się znowu Miętus, Kubacki, Stoch i na trzynastym miejscu najlepszy z całej czwórki Kot.

Potem było już tylko lepiej, sezon się rozkręcał, a ukoronowaniem polskich występów stało się Val di Fiemme i tytuł mistrza świata zdobyty przez Kamila Stocha oraz brązowy medal drużyny.

Rok później sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, ale także interesująco. Polacy zaczęli sezon od trzęsienia ziemi, czyli od niespodziewanego zwycięstwa Krzysztofa Bieguna w Klingenthal. Doskonale radzili sobie też w kolejnych konkursach, ale to właśnie w Engelbergu zachwycili jako drużyna. Można śmiało powiedzieć, że właśnie wtedy miał miejsce najbardziej polski weekend w Szwajcarii od czasu przyjazdu Kościuszki. 🙂 Jan Ziobro, który wcześniej nie ujawniał szczególnej formy, nagle się przebudził i w pięknym stylu wygrał pierwszy konkurs. Tuż za jego plecami uplasował się Kamil Stoch, w pierwszej dziesiątce znaleźli się jeszcze Piotr Żyła i Klemens Murańka, w drugiej – Dawid Kubacki, a w trzeciej – Maciej Kot.

Następnego dnia role się odwróciły – pierwsze miejsce zajął Kamil, a Janek – który zanotował awans aż z dwunastej pozycji! – był trzeci. Pozostali Polacy także w komplecie znaleźli się w trzydziestce.

Tak, to były naprawdę wspaniałe zawody… Doskonale pamiętam ten wybuch radości i nadziei – wszak na horyzoncie rysował się Turniej Czterech Skoczni oraz Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Chyba wszyscy kibice skoków spędzili wtedy Święta w wyśmienitych humorach. 🙂

A więc jak to właściwie jest z tym „polskim” Engelbergiem? Czy jest to jednak tylko legenda i nasze życzenia? Czy może w tym powracającym jak bumerang określeniu tkwi jednak ziarno prawdy i Gross-Titlis-Schanze rzeczywiście okazuje nam wyjątkową łaskawość?

To trudne pytania i wydaje nam się, że każdy musi odpowiedzieć sobie na nie samodzielnie. A tegoroczne konkursy niewątpliwie nam w tym pomogą.

Leave a Reply