Kibic na to jak na lato, czyli dlaczego oglądamy skoki na igelicie?

Bezchmurne niebo, palące słońce i nieprawdopodobnie wysoka temperatura. Co by nie mówić, takie warunki w połączeniu ze skokami narciarskimi, zawsze będą tworzyły dosyć dziwne zestawienie. Z jednej strony pewnie niejednokrotnie spotkaliście się ze zdumieniem otoczenia, że jak to skaczą w środku lata, z drugiej – kto był, ten widział, że skocznia im. Adama Małysza w czasie zawodów Letniego Grand Prix w lipcu była wypełniona do ostatniego centymetra.  I nikt się niczemu nie dziwił.

Nie mam zamiaru dyskutować ze stwierdzeniem, że skoki to sport zimowy. Nie będę nikogo przekonywać, że wakacyjne konkursy są równie ważne, jak te na śniegu. Zawodnicy powtarzają, że wykorzystują letni okres do budowania formy, poprawny techniki i przygotowania sprzętu do zimy. Można powiedzieć, że okazja do porównania sił z rywalami z całego świata jest dla nich urozmaiceniem ciężkich i niejednokrotnie żmudnych treningów. Poza tym to sportowcy. Przecież zanudziliby się na śmierć bez rywalizacji.

Lato to czas przygotowań do zimy, fot. E. Knap

A my? Szaleni kibice? Wytrzymalibyśmy bez skoków od marca do listopada? Ja na pewno nie. Nie umiem „wyłączyć” zainteresowania tym sportem na wiosnę, zająć się czymś innym i zupełnie naturalnie wrócić do tematu późną jesienią. Kiedyś z utęsknieniem czekałam na skąpe doniesienia medialne z treningów kadry, krótkie i długie posezonowe wywiady z naszymi reprezentantami, a wreszcie nieliczne transmisje z letnich konkursów. Niekiedy – w akcie niemal desperacji – oglądałam powtórki zawodów z zimy.

W końcu pojechałam po raz pierwszy na Letnią Grand Prix. Miałam już za sobą doświadczenia zimowe, więc tym bardziej byłam zaskoczona atmosferą, zupełnie inną niż na Pucharze Świata w Zakopanem. Porównywałam ją do pikniku rodzinnego albo festynu z okazji dnia sportu. Nie ukrywam, że nie ekscytuję się zawodami w lecie tak mocno, jak w zimie. Nie wstrzymuję oddechu, przeżywając kto zwycięży. Nie analizuję drobiazgowo wyników i długości skoków – prędzej listę startową, na której, co zawody pojawiają się nowe nazwiska i coraz młodsze roczniki. Nie muszę zakładać pięciu warstw odzieży i martwić się, że przymarznę do trybun. W lipcu pod skocznią jest inaczej niż w styczniu, ale to przecież wcale nie znaczy, że gorzej.

Kibice w czasie Letniego Grand Prix, fot. E. Knap

Podsumowując, bardzo lubię tę „inność” letnich zawodów. Już sobie nawet nie wyobrażam, by mogło mnie zabraknąć pod skocznią im. Adama Małysza w Wiśle. Tego lata pobiłam wszystkie swoje rekordy, bo oprócz inauguracji i zakończenia Letniego Grand Prix, udało mi się dotrzeć na wiele zawodów niższej rangi. Byłam na FIS Cupie w Szczyrku, Pucharze Beskidów w sierpniu, później w Zakopanem na Pucharze Solidarności i wreszcie na zawodach Letniego Pucharu Kontynentalnego w Klingenthal, które odbyły się kilka dni przed odwołanym konkursem Grand Prix. Policzyłam, że widziałam na żywo więcej niż połowę wszystkich konkursów Letniego Pucharu Kontynentalnego!  Dlaczego akurat tych? Nie ma w tym większej filozofii. Szczęśliwie, zawody z tego cyklu odbywały w na polskich skoczniach albo stosunkowo niedaleko od naszych granic.

Byliście kiedyś na konkursach niższej rangi? Jeśli nie, to polecam! Nie ma telewizji, ani czasu antenowego, nie ma tłumu, ani koczowania przy wejściu, by zająć dobre miejsce. Czasami nawet nie ma barierek oddzielających kibiców od skoczków. Bez szumu i napięcia związanego z zawodami najwyższej rangi, można się w spokoju skupić na wyjątkowości skoków narciarskich. Na tym, że człowiek wybija się z progu i przez kilka sekund leci w powietrzu.

Na zawodach niższej rangi wcale nie jest nudno, fot. E. Knap

Tak, w czasie letnich zawodów jest spokojniej. Zawodnicy mogą trochę więcej czasu poświęcić na rozdawanie autografów i robienie zdjęć. Zepsuty skok nieco częściej powoduje uśmiech, niż nerwy.

Istnieje oczywiście mnóstwo teorii na temat przełożenia przez zawodników formy letniej na zimową, które na potrzeby niniejszego artykułu, uprościłam i sprowadziłam do czterech hipotez:

Można w lecie skakać dobrze, a zimą dużo gorzej.

Można mieć fatalne wyniki latem, a zimą bardzo dobre.

Można skakać świetnie i w zimie, i w lecie.

Wreszcie, można skakać źle zarówno w lecie, jak i w zimie!

Ostatnia opcja jest bezdyskusyjnie najgorsza, bo chyba nie mamy wątpliwości że zawsze lepiej wygrywać, niż nie wygrywać. A może jednak nie?

Zawsze lepiej wygrywać, niż nie wygrywać, fot. E. Knap

Urocze są te wszystkie dyskusje czy w czasie Letniego Grand Prix lepiej skakać dalej czy bliżej.  I oczywiście – co najważniejsze – jak to wpływa na formę w zimie. Kibic wie najlepiej, a jeśli chce, to zawsze znajdzie powód, żeby sobie ponarzekać. Bo ten skacze za dobrze, a tamten zbyt źle! Ten niepotrzebnie całą energię traci na letnie zawody o pietruszkę, a nic mu nie zostanie na zimę. Tamten, to leń – i w wakacje, to mu się zupełnie nie chce przykładać, a przecież powinien. Ten – dureń! Inni trenują, a on sam jeden się letnimi konkursami przejmuje, a później zostanie w tyle. Ten, ani raz nie wygrał, więc jak chce dominować, gdy przyjdą mrozy i spadnie śnieg? A tamten, to już najlepsze ma za sobą i już nic z niego nie będzie.

Z przymrużeniem oka śledziłam gorące dysputy na ile cenne są letnie trofea. Czy warto zmieniać plany treningowe, by walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej? Czy można skakać „zbyt dobrze”? A słynne teorie o Rycerzu Lata? Myślę, że to określenie wykrzyczane przez Tomasza Zimocha na skoczni w Wiśle Malince, które na długo przylgnęło do Dawida Kubackiego, w zamyśle miało być komplementem dla jego fenomenalnych skoków. Cóż, szybko zaczęło być używane ironicznie, a czasem złośliwie. Dawid Kubacki? Ten, co w lecie bryluje, a zawodzi w zimie! Jakże miło było później widzieć na żywo podium Dawida w ośnieżonym Oberstdorfie.

Czy Jewgienij Klimow na stałe dołączy do światowej czołówki?, fot. E. Knap

Ale czy zwycięzca Letniego Grand Prix ma obowiązek stawać na podium w Pucharze Świata? Czy jeśli nie uda mu się nigdy przenieść letnich zwycięstw na zimowe, to już zawsze powinien mieć wyrzuty sumienia? Dla tegorocznego triumfatora LGP, Jewgienija Klimowa, zwycięstwo w klasyfikacji generalnej letniego cyklu jest największym dotychczasowym sukcesem w karierze. Życzę mu jak najlepiej i liczę, że na stałe dołączy do światowej czołówki. Ale jeśli nie? Czy wtedy nagroda, którą odebrał w Klingenthal, straci swoje znaczenie?

Cóż, nie sądzę, by Jewgienij z jakiegokolwiek powody miał się z niej cieszyć mniej.

Może po prostu my, kibice, uwielbiamy przeżywać, oceniać, spierać się i klasyfikować? Z drugiej strony, cóż mielibyśmy robić, niecierpliwie wyczekując na rozpoczęcie nowego sezonu?

Leave a Reply