Kamera w ruch czyli LGP Wisła 2016

Najpierw niemiłosiernie ciągnące się miesiące oczekiwań, potem tygodnie planowania i przygotowań, a wreszcie niecierpliwe odliczanie dni. I jeszcze ostatnie godziny… Spędzone na pakowaniu i sprawdzaniu, czy wszystko jest jak należy, czy nikt przypadkiem nie odwołał nam rezerwacji, czy w hotelu można pożyczyć żelazko i czy nie zakopałyśmy biletów na autobus na samym dnie walizki (zakopałyśmy 😛 ).

I w końcu nadchodzi TEN lipcowy ranek. Ruszamy! (Aż chciałoby się dodać, że ze śpiewem na ustach 🙂 ). Wisła czeka. Przygody – jak zwykle – czają się za każdym rogiem i aż się proszą, aby je przeżyć. Mamy nawet – też jak zwykle – motyw przewodni całej eskapady…

Scenariusz

– Co wy na to, żebyśmy w Wiśle nakręciły film? Taki promocyjny – rzuciły na kilka tygodni przed wyjazdem Magda i Klara, czyli białostocka filia Fanklubu.

– No pewnie! Kręćmy! – Obie z Ewą natychmiast przyklasnęłyśmy temu pomysłowi. W końcu nieustannie powtarzamy, że jako organizacja musimy się rozwijać i im więcej dzieje się u nas nowego, tym lepiej.

Nie było więc żadnej dyskusji. Decyzja zapadła. Co więcej, miałyśmy nawet szczery zamiar wymyślić scenariusz, który nadałby całemu przedsięwzięciu odrobinę przewidywalności. Jednak w wirze przygotowań, skończyło się na dobrych chęciach, bardzo ogólnym szkicu i kilku pytaniach do Dawida spisanych w restauracji.

Dobre i to – pomyślałam zupełnie niezrażona sytuacją. – Jak będzie trzeba, coś się wymyśli. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Najważniejsze, że mamy zapał i kamerę, a wielkie improwizacje zwykle wychodzą najlepiej.

Ujęcie pierwsze

W tym roku złamałyśmy własną tradycję i zaczęłyśmy zjeżdżać się do Wisły już w środę (nie liczę Joanny, która – szczęściara!!! –  urlopowała się na miejscu od początku tygodnia). Zaplanowałyśmy to z pełną premedytacją, licząc, że w czwartek przed południem odbędzie się trening otwarty polskiej kadry. Niestety, okazało się, że organizatorzy nie przewidzieli takiej opcji i tym samym podarowali nam kilka wolnych godzin.

Jako pierwsze dotarłyśmy na miejsce Ewa i ja, po południu zjechała, uginająca się pod ciężarem plecaka, Alicja, a przed samą północą zameldowała się jeszcze Kinga.

Wisla uzdrowisko

U celu podróży

W oczekiwaniu na Magdę, Klarę i kamerę, które miały pojawić się w czwartek, intensywnie zajęłyśmy się odrabianiem zaległości towarzyskich, bo w takim składzie nie spotkałyśmy się już od dawna. Nawijałyśmy więc jedna przez drugą, a ja, obserwując uważnie całe towarzystwo, czułam że w moim prezesowskim sercu rodzi się jakieś niepokojące przeczucie.

Oczywiście intuicja nie zawiodła mnie i tym razem. Alicja i Ewa nagle oświadczyły, że następnego dnia zamierzają zerwać się z łóżek bladym świtem o siódmej i udać się na czterogodzinną wycieczkę w góry! Zerkały przy tym na mnie i na Kingę takim wzrokiem, jakby oczekiwały, że natychmiast przyłączymy się do tej szalonej eskapady.

Niedoczekanie! 😛 Jeszcze nie urodził się taki, który by mnie przekonał, że góry służą do łażenia.

Na szczęście Kinga też nie wykazała entuzjazmu dla tego pomysłu.

– Jak naprawdę musicie, to idźcie – stwierdziłam wspaniałomyślnie na zakończenie półgodzinnej tyrady, wygłoszonej moim krnąbrnym wiceprezesom, na temat szkodliwości górskich wycieczek oraz straszliwych konsekwencji spóźnienia się na początek serii treningowej. – Ale jak zaginiecie bez śladu, to za siebie nie ręczę!

Spojrzały na mnie kolejny raz, jakoś tak dziwnie, a ja tylko pokiwałam głową. W duchu wątpiłam, czy naprawdę będzie im się chciało zwlec z łóżka o tak nieludzkiej porze. Zwłaszcza, że – jak potem wielokrotnie wypominała mi Alicja – podobno były w Wiśle na urlopie.

nasi tu byli

Nasi tu byli!

One jednak zrobiły nam niespodziankę. Wstały i poszły! Gdzieś tak około 11.00 odkryłyśmy z Kingą ich nieobecność i dla odzyskania równowagi psychicznej postanowiłyśmy udać się na kawę do naszej ulubionej cukierni. W końcu – jakby nie było – my naprawdę przejechałyśmy tu na urlop.

Delektowałyśmy się właśnie latte i wybornym ciastem szpinakowym tudzież bezą Pawłowej, kiedy dołączyły do nas nasze wycieczkowiczki. Zjawiły się wcześniej niż planowały, nie były nawet szczególnie umęczone, ale niewątpliwie przeszczęśliwe.

beczą kozy na gór szczytach

Meczą kozy na gór szczytach

Już miałam wspaniałomyślnie wybaczyć im niesubordynację, ale wsłuchując się w radosne opowieści o szczegółach wędrówki (tj. pięknych widokach, kozach w zagrodzie na szczycie góry oraz o odkryciu, że na skoczniach w centrum Wisły skaczą dzieci) poczułam, że tym razem (dla odmiany) ogarnia mnie zgroza. Uświadomiłam sobie, że oto stała się rzecz straszna.

Fanklub się podzielił. 😛

Na Sekcję Aktywną i Sekcję Wypoczynkową.

Odetchnęłam ciężko i nie, wcale NIE powiedziałam, że mam zamiar się położyć, bo jestem zmęczona. 😛 Pomyślałam tylko, że jakoś muszę się z tym faktem podziału pogodzić. Bo w końcu kto powiedział, że życie prezesa ma być lekkie i usłane różami?

Ujęcie drugie

Najpierw kolektywnie powitałyśmy Klarę, Magdą i kamerę, które, wymęczone jak nieboskie stworzenia, wyturlały się ze skandalicznie opóźnionego autobusu relacji Kraków-Wisła, a następie udałyśmy się do hotelu, aby przygotować się do wyjazdu na skocznię.

sekcja białostocka

Filia białostocka 🙂

Dzięki moim energicznym działaniom, zameldowałyśmy się na przystanku punktualnie o 15.00, wystrojone w fanklubowe koszulki, z banerem i flagami. Ale oczywiście nie wszystkie. Filia białostocka nie zdążyła się jeszcze rozpakować, a Joanna – nasza aparatka… wróć: fotografka! – musiała wrócić do hotelu, ponieważ jej się przypomniało, że zapomniała karty pamięci.

Próbowałyśmy ustalić, kiedy uda nam się zebrać w komplecie, a tymczasem nieoczekiwanie i z zaskoczenia na przystanek podjechał autobus. Zrobił to o tak dziwnej godzinie, że mógł (ale wcale nie musiał) być tym podanym w rozkładzie. Postanowiłam się upewnić; w końcu po co się domyślać, skoro można zapytać? Wspięłam się na schodek i kulturalnie zagaiłam:

– Przepraszam bardzo, kiedy pan odjeżdża?

– Jak się załaduję – oświecił mnie kierowca, który wyglądał na bardzo konkretnego człowieka.

– A to jest ten o 15.17?

– Nie, ten o 14.17!

Nadmieniam, że w tym momencie zegary wskazywały mniej więcej 15.10.

Gorączkowo zastanawiałyśmy się, co robić, bo nasze koleżanki nadal nie nadchodziły, mimo że podobno były w drodze. Pojazd prawie ruszał, gdy podjęłyśmy błyskawiczną decyzję – Ala i Kinga jadą, Ewa i ja czekamy na dziewczyny! A jak już przyjdą i nie uda się niczego złapać, to przynajmniej zmieścimy się do jednej taksówki.

Oczywiście, kiedy tylko autobus zniknął za zakrętem, nasze bezcenne zguby pojawiły się na horyzoncie. Najpierw zmaterializowała się Joanna (i karta), a zaraz po niej Klara i Magda (a także kamera z całym dodatkowym osprzętem).

Czekałyśmy, czekałyśmy i nic. Kolejnego autobusu jak nie było, tak nie było. Zapewne zamierzał podjechać dopiero o 16.10, więc zniecierpliwione  – widmo strasznych konsekwencji spóźnienia się na pierwszą serię treningową już krążyło nad naszymi głowami – postanowiłyśmy zamówić taksówkę. Pięcioosobową.

Do Malinki dotarłyśmy względnie punktualnie, a Kinga i Alicja, które cierpliwie czekały na nas na miejscu, zdążyły nabyć bilety – tradycyjnie spędzamy kwalifikacje na dole.

skocznia

Skocznia w pełnej krasie

Tak, to było naprawdę piękne popołudnie. Słoneczne i ciepłe (chwilami aż za bardzo), barwne, pulsujące fajną energią i pełne gwaru. Nie wiem, czy kiedyś już o tym wspominałam, ale uwielbiam atmosferę konkursów na żywo, a klimat letniej Wisły kocham szczególnie. Może dlatego, że pierwsze „prawdziwe” skoki w życiu zobaczyłam właśnie tam w czasie Grand Prix.

na kwalifikacjach

Fanklub kwalifikuje 

Oczywiście, pod skocznią spotkałyśmy wielu znajomych, w tym Członków Fanklubu Kamila Stocha, z którymi świetnie bawiłyśmy się na Meczu Gwiazd w Szczecinie i dziewczyny z „Behind the Sport”. Ewa Bilan-Stoch przyprowadziła grupę najmłodszych z KS Eve-nement Zakopane (tajemnica skaczących dzieci właśnie się rozwiązała), ale mimo tego znalazła chwilę, aby przyjść do nas i porozmawiać, a także zrobić nam zdjęcie z dzieciakami.

Z przyjemnością możemy stwierdzić, że skoczny narybek świetnie rokuje – rozpiera go energia, nawet przez chwilę nie może postać spokojnie, ale potrafi być zdyscyplinowany. I pełen poświęcenia – nie powstrzymują ich nawet złamane nogi (serdecznie pozdrawiamy Zuzię!).

przyszłość skoków

Przyszłość skoków i przyszłość fanklubów 🙂

Kwalifikacje zakończyły się zwycięstwem Andersa Fannamela, który przy okazji pobił rekord skoczni. Drugie miejsce zajął Peter Prevc, a trzecie Johann Andre Forfang. Dawid Kubacki, po skoku na 129 metrów, był 5.

No właśnie, Dawid… Należało się z nim kulturalnie przywitać i ustalić konkretny termin umówionego spotkania, więc kiedy akurat przechodził, postanowiłam z nim pogadać. Nieważne, że rozdzielał nas płotek, kilka rzędów kibiców i ochroniarze. Kto by zwracał uwagę na takie drobiazgi. 🙂

Ostrożnie wmieszałam się w tłum, a Kinga podobno w tym momencie rozpoczęła przyjmowanie zakładów, czy się dopcham, czy też nie. Jej plan spalił na panewce, bo podobno nie było chętnych, aby obstawić „nie”. No cóż, dziewczyny zdołały już trochę mnie poznać i z jakiegoś powodu wybrały na Prezesa.

Kluczyłam między kibicami i kluczyłam, aż wreszcie dotarłam do celu. Przywitałam się z Dawidem i ustaliliśmy co trzeba. A potem odtrąbiłam odwrót.

I w tym momencie podział zarysował się jeszcze bardziej. Część Aktywna postanowiła wrócić do miasta pieszo, a Wypoczynkowa zupełnym przypadkiem (jakim tam przypadkiem, to był Znak! 🙂 ) spotkała swojego ulubionego wiślańskiego taksówkarza i kulturalnie przejechała się beemką.

Jedynym minusem tego, jakże mile spędzonego dnia, był fakt, że prawie nic nie nakręciłyśmy. Na pocieszenie dziewczyny zrobiły bardzo dużo fajnych zdjęć. Dobre i to!

Ujęcie trzecie

W czwartek rano Sekcja Aktywna, której wczesne wstawanie najwyraźniej weszło w krew, popędziła czynnie wytaplać się w basenie. Sekcja Wypoczynkowa spokojnie zjadła śniadanie, a następnie poszła popatrzeć jak skaczą najmłodsi na skoczniach w Wiśle Centrum. Po chwili, wypłoszona palącym słońcem i zupełnym brakiem cienia, niespiesznie oddaliła się w kierunku wiadomej cukierni, aby odpocząć po śniadaniu. Pływaczki, które w drodze powrotnej zdążyły jeszcze zaliczyć kilka muzeów, też zajrzały na skocznię i jakimś cudem nawet zdążyły pokibicować dzieciakom.

narybek

Narada nad narybkiem (i Fanklub, który przypadkowo przechodził :P)

Wczesnym popołudniem wyruszyłyśmy do Malinki. Tym razem w komplecie. No cóż, pilnowałam godzin zbiórek. Próbowałam im tłumaczyć, że jeśli przyjeżdża się na zawody we dwie, góra we trzy, to można sobie łazić gdzie się lubi i o której się chce. Liczniejsza grupa wymaga większej dyscypliny.

Tym razem jechałyśmy specjalnym autobusem i niedaleko miejsca przeznaczenia wpakowałyśmy się w korek, w którym odstałyśmy tyle czasu, że spóźniłyśmy się na serię próbną. Niebo nie zwaliło się nam na głowy chyba tylko dlatego, że wpadłyśmy na trybunę tuż przed próbnym skokiem Dawida. W błyskawicznym tempie udało nam się nawet w powiesić baner. I to w bardzo dobrym i widocznym miejscu (ale niestety, redaktor Zimoch i tak nas nie zauważył). Następnie zajęłyśmy stanowiska i wyciągnęłyśmy sprzęt.

baner

Niesamotny biały baner 🙂

Mówiąc szczerze, po wydarzeniach poprzedniego dnia trochę się bałam, czy z naszego filmu coś w ogóle wyjdzie. Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Podczas drużynówki dziewczynom udało się nakręcić całkiem sporo materiału.

Sam konkurs, niestety, nie przebiegał jak ten sprzed roku, ani nawet jak ten sprzed dwóch lat. Tym razem Polakom zwyczajnie nie szło, a Dawid swoim upadkiem porządnie podniósł nam ciśnienie. Na szczęście nic mu się nie stało i w drugiej serii skoczył bardzo przyzwoicie.

Całe zmagania wygrali Norwegowie, a za nimi uplasowali się Słoweńcy i Niemcy. Nasza drużyna zajęła 6. miejsce.

podium drużynówki

Podium konkursu drużynowego

W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że tego dnia jakiś Tajemniczy Ktoś nakręcił i nas. Wniosek z tego taki, że zawsze trzeba się zachowywać, bo nie wiadomo, kto akurat patrzy. I nagrywa. 🙂

Reżyseria

Przed 20.00 wyruszyłyśmy do Gołębiewskiego na umówione spotkanie z Dawidem. Na szczęście nasz hotel był tak blisko, że zdołałyśmy dotrzeć tam w kilka minut. Tym razem wszystkie fanklubowiczki stawiły się punktualnie – nawet Marta, która była w Wiśle z koleżankami i dołączyła do nas tylko tego wieczoru.

Dawid już czekał, a potem zabrał nas w spokojne miejsce, gdzie nie kręcił się nikt postronny i gdzie było na tyle cicho, że bez problemów można było włączyć kamerę.

Spotkanie zaczęło się od spraw oficjalnych. Najpierw powstała fota reklamująca konkurs „Kibicuję Dawidowi”.

DSC04252

Dawid i plastron po wielomiesięcznej rozłące 🙂

A potem zabraliśmy się za nagrywanie wywiadu. Okazało się, że to wcale nie takie proste jak mogłoby się wydawać. Najpierw należało przygotować odpowiednie tło. Baner oczywiście dał się rozłożyć bez protestu, ale mimo że Alicja i Ewa trzymały go mocno, giął się pośrodku i wyglądał nieelegancko. Przez chwilę wszyscy zainteresowani zastanawiali się, co począć z tym fantem.

narada

Narada na najwyższym szczeblu

W końcu, jak zawsze niezawodna Kinga, wspięła się na postument i schowała się za banerem tak fachowo, że nie było widać nawet czubka jej koka.

Kiedy cały anturaż został już przygotowany, okazało się, że główne autorki będą co prawda ustawiać i nagrywać, ale pytania musi zadawać ktoś inny. A kto? Producent. To znaczy – prezes. 😛

Zamyślona prezes i niewidzialna Kinga

Zamyślona prezes, przyczajona Kinga 🙂

No więc zadawałam – a to posiłkując się wcześniej przygotowaną listą, a to radośnie improwizując. Szczerze mówiąc, trochę obawiam się efektu.

Dawid wywiad

Dawid

W drugiej części spotkania przeszliśmy do spraw mniej oficjalnej. Jak zwykle było bardzo wesoło i nieco złośliwie, a Taka Jedna, Której Imienia (z dobroci serca) Nie Wymienię, naskarżyła na mnie Dawidowi. Że jestem Tyranem i Despotą.

Tyranem i Despotą?! Ja?

Normalnie herezja i czarna niewdzięczność! Gdyby któraś z naszych fotografek wpadła na to, aby zrobić mi porządne zdjęcie, sami byście uznali, że jestem Chodzącą Słodyczą i Dobrocią. Ale oczywiście we własnym gnieździe nikt człowieka nie docenia, nawet zaufany wiceprezes.

A jak na te pomówienia zareagował Dawid? Ze wspomnianej już dobroci serca nie opowiem. 😛

W trakcie dalszej rozmowy znowu wypłynął temat filmu. Przyznałyśmy się Dawidowi, że chętnie nakręciłybyśmy wypowiedzi jego kolegów. Dawid obiecał, że pogada z Andrzejem Stękałą, a my zasugerowałyśmy, aby na nasze spotkanie zaprosił jeszcze Macieja Kota. Tak się bowiem składa, że z Maciejem znamy się od dosyć dawna (to znaczy – my go znamy, a on nas rozpoznaje za każdym razem, kiedy mu się ponownie przedstawimy 😛 ). Poza tym mamy pewne nieodparte Argumenty, które zawsze trafiają mu do przekonania. Tym razem też nie omieszkałyśmy ich zabrać.

Dawid napisał więc SMSa, w którym (chyba) nie zdradził koledze, co go czeka, bo Maciej, kiedy nas zobaczył, zrobił taką minę… Naprawdę szkoda, że nikt jej nie uwiecznił.

Nie musiałyśmy go długo przekonywać, aby udzielił nam wywiadu (Argumenty, Argumenty! 🙂 ). Z wyraźną uciechą zdradził kilka tajemnic Dawida, o których do tej pory nie miałyśmy pojęcia. A jakich dokładnie? Tego zapewne dowiecie się z filmu – o ile dziewczyny nie wytną ich w montażu.

Maciej Kot

Maciej

Podziękowałyśmy Maciejowi, zapakowałyśmy sprzęt i ruszyłyśmy z powrotem do hotelu. Ledwo zdążyłyśmy zleźć z góry, gdy przyszła wiadomość od Dawida – Andrzej się zgodził i zaraz zejdzie, żeby z nami porozmawiać.

Szczęki opadły nam na chodnik, bo nie spodziewałyśmy się tak błyskawicznego załatwienia sprawy. Na szczęście szybko doszłyśmy do siebie i wykonałyśmy błyskawiczne „w tył zwrot”. Ze sprzętem pod pachą i z językami na brodach popędziłyśmy pod górę. Niestety, gdy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że Andrzej już sobie poszedł na masaż i nici z nagrywania.

Oczywiście nie odpuściłyśmy. Skoro szanowny kolega już raz się zgodził, zrobi to i następny. Przeprowadziłyśmy szybkie negocjacje (w końcu prezes po coś wozi te wafelki, które zostały z Zakopanego) i następnego dnia rano, Klara i Magda ustaliły dokładny termin i miejsce, spotkały się z Andrzejem i nakręciły, co trzeba.

Andrzej wywiad

Andrzej

Powiem Wam w tajemnicy, że Andrzej zwierzył nam się ze strasznych rzeczy. 😛 Wszystko znajdzie się w filmie. O ile, oczywiście, dziewczyny nie wytną tego w montażu.

Ujęcie czwarte

W sobotę rano kręciłyśmy same siebie. Usiadłyśmy na tarasie przed hotelem, co – mimo naprawdę pięknych i słonecznych okoliczności przyrody – okazało się nie najlepszym pomysłem, gdyż:

a) Pani z pizzerii na dole natychmiast włączyła (nomen omen 😉 ) skoczną muzykę. Na szczęście uprzejmie poproszona, zgodziła się ją na chwilę wyłączyć.

b) W pobliżu ciągle kręciły się jakieś samochody, a niektóre chyba nawet bez tłumika. Niestety, ich nie dało się uciszyć w żaden sposób.

Starałyśmy się wyłapywać krótkie chwile spokoju, bo nie miałyśmy zamiaru się poddawać. Jak łatwo przewidzieć, nikt nie rwał się do występów przed kamerą.

– Mów! – usłyszałam nagle. – Ktoś musi.

Proszę bardzo, jak trwoga, to do prezesa! 😛

– Co to, to nie! – oświadczyłam najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mogłam się zdobyć. – Nie mam zamiaru się kompromitować!

– A dlaczego?

– Bo nie wyglądam odpowiednio zachęcająco! – uściśliłam. – A to ma być film reklamowy – dodałam szybko i  pokazałam moim wiceprezesom metaforyczny język i usiadłam sobie z tyłu. Niech się paskudy same męczą. Zasłużyły.

Przez najbliższe pół godziny Ewa i Alicja prezentowały więc swoje walory intelektualne. Jak na pierwszy w życiu wywiad przed kamerą, spisały się całkiem dobrze. I nawet nie musiałam zbyt wiele im podpowiadać. (Ja to napisałam?! JA? Nie wierzę. :P)

wiceprezesi

Wiceprezesi emanują niesfornością 😛

Podróż do Malinki, była tego dnia istną drogą przez mękę. Na zewnątrz upał, w autobusie brak klimy, a nadgorliwy kierowca najpierw napakował ludzi po dach, a potem jeszcze zatrzymywał się na każdym przystanku. Cud, że nikt nie zemdlał.

Wreszcie pojazd stanął w ogromnym korku i kiedy już wydawało się, że nie obejdzie się bez ofiar, kierującego coś olśniło i otworzył drzwi. Na skocznię dotarłyśmy pieszo. I tego dnia naprawdę byłam przeszczęśliwa, że siedzimy pod dachem i w cieniu.

Konkurs trwał w najlepsze, dziewczyny kręciły i kręciły, Joanna robiła zdjęcia, a reszta kibicowała z całych sił. Szkoda tylko, że Dawid nie zakwalifikował się do drugiej serii. No cóż, nie zawsze można mieć wszystko. Tyle dobrego, że wygrał Maciej (przed Andersem Fannemelem i Andreasem Wellingerem).

fanklub kibicuje

Kibicujemy!

Patrząc na zwycięzcę, pomyślałam, że poprzedniego wieczoru trzeba było go zapytać nie tylko o Dawida, ale jeszcze o kilka innych rzeczy, bo taka okazja może się prędko nie powtórzyć. 🙂

Po dekoracji zeszłyśmy na dół. Zrobiłyśmy sobie tradycyjne zdjęcie z Dawidem i pierwsze z sympatykiem Fanklubu, Andrzejem.

 andrzej

Fanklub i Sympatyk Andrzej

A potem powróciłyśmy w hotelowe pielesze. Grupa Wypoczynkowa taksówką (ostatni autobus uciekł nam dosłownie sprzed nosa), Grupa Aktywna – w tym baner, który jest do naszej Ewy bardzo… przywiązany (specjalnym uniwersalnym nośnikiem do banera :P) – na piechotę.

Napisy końcowe

Następnego ranka musiałyśmy się rozstać. Jak zwykle przyszło nam to z ogromnym trudem. Natychmiast zaczęłyśmy robić plany na przyszłość: Puchar Kontynentalny we wrześniu, letnie Mistrzostwa Polski, Puchary Świata w Wiśle i w Zakopanem. Okazji do spotkań będzie dużo, ale znowu zaczyna się czekanie i odliczanie. Pocieszające jest tylko to, że czas biegnie tak szybko.

A poza tym zostanie nam jeszcze film. O ile dziewczyny nie wytną wszystkiego w montażu. 😛

Ida Żmiejewska

Prezes 🙂

Fotografie: Ewa Knap, Joanna Malinowska, Klara Kutnik, Magda Ciasnowska i Alicja Kowalska

Leave a Reply