Fanklub po drugiej stronie Wisły

Decyzja o moim wyjeździe na marcowe konkursy na skoczni imienia Adama Małysza zapadła dosyć nieoczekiwanie. Podjęłam ją w niedzielę wieczorem, po indywidualnych zawodach w Zakopanem. Stałam właśnie ze smutną miną nad wielką walizkę rozłożoną na środku naszego pokoju w pensjonacie i absolutnie nie miałam ochoty się pakować.

– Jaka szkoda, że to już koniec – marudziłam. – I na następny raz trzeba czekać aż do lata.

– Jak to? – zdziwiła się jedna z koleżanek. – Nie wybierasz się do Wisły?

No nie. Zasadniczo się nie wybierałam. Tak byłam zajęta organizowaniem Fanklubu, uruchamianiem strony internetowej i planowaniem pierwszej fanklubowej wyprawy do Zakopanego, że drugi weekend Pucharu Świata, który miał odbyć się w Polsce, zupełnie nie zajął moich myśli. Poza tym nigdy wcześniej nie podróżowałam na zawody kilka razy w sezonie. Nie tylko ja – w podobnej sytuacji był cały zarząd Fanklubu. Wszystkie trzy obawiałyśmy się, że nie uda nam się zaplanować i zorganizować kolejnej podróży już w marcu. No i przecież kiedyś trzeba chodzić do pracy, a dni urlopu nie są nieograniczone. Nie zawsze można mieć to, co się chce.

– I tak już pewnie wyprzedali bilety – westchnęłam, zwijając ostrożnie nasz baner, żeby przypadkiem nie zniszczył się w podróży. Tak, po Zakopanem to mnie przyszło się nim opiekować, bo w końcu z Krakowa najbliżej pod większość skoczni w Polsce.

– Jeszcze są! – Koleżanka, która jako jedyna była pewna wizyty pod skocznią w Malince, już zdążyła wejść na odpowiednią stronę i nawet wypatrzyła, że można znaleźć wolne miejsca całkiem niedaleko od niej.

Stwierdziłyśmy więc zgodnie, że wszystko jeszcze raz przemyślimy. Ale ja stałam nad walizką z tym naszym transparentem w rękach i już wiedziałam, że muszę pojechać. I że na pewno coś wymyślę.

Spotkanie

Wisła jest dla Oficjalnego Fanklubu Dawida Kubackiego miejscem szczególnym. W końcu to tam, w czasie Letniego Grand Prix w 2015 roku, zapadły pierwsze poważne decyzje dotyczące rozpoczęcia naszej działalności.

Wszystkie wspomnienia związane z pamiętną rozmową z Dawidem wróciły w piątek, gdy pojawiłyśmy się pod halą sportową. Nie mogłyśmy wybrać lepszego miejsca. Usiadłyśmy nawet na tej samej ławeczce, co wtedy. 🙂 Co więcej, pod halą – zupełnie jak w lipcu – stał sobie bus kadrowy, bo zupełnie przypadkowo polska drużyna właśnie kończyła trening. Wprawdzie nigdzie nie zauważyłyśmy Dawida, ale żadna z nas się nie zmartwiła, bowiem tym razem cel naszej wizyty był zupełnie inny. Czekałyśmy na dziewczyny, które po konkursach w Zakopanem zapisały się do Fanklubu. Chciałyśmy wreszcie poznać je osobiście! Marta, Klara, Magda – bardzo się cieszymy, że jesteście z nami!

spotkanie_Fanklubu JM

Czasami bywa tak, że poznaje się nową osobę, nie mija nawet pół godziny, a już ma się pewność, że bardzo łatwo będzie znaleźć wspólny język. Te same zainteresowania, wspólna pasja, podobne poczucie humoru. Później się okazuje, że pochodzenie z różnych stron Polski też nie musi być przeszkodą. 🙂 I wcale nie dziwi to, że kiedyś było się na tym samym meczu w Krakowie, stało w tej samej kolejce do kasy, na koszulce nosi się ten sam numer tego samego ulubionego zawodnika. Albo że przeszło się obok siebie w czasie wspólnego zdjęcia po konkursie w Zakopanem. Chyba tak jest, że pewnych ludzi musi się w życiu spotkać. I jedną z zalet wspólnego kibicowania w Fanklubie jest to, że pojawia się ku temu okazja.

Nocny konkurs

Nie udało mi się dojechać na kwalifikacje, dlatego skocznię przywitałam dopiero w czasie serii próbnej przed nocnym piątkowym konkursem. Każdy, kto był choć raz na zawodach w Wiśle wie, że panuje tam zupełnie inna atmosfera niż w Zakopanem. Ludzi jest dużo mniej, dzięki czemu nie ma kolejek i na sam obiekt wchodzi się łatwiej i szybciej. Zawodnicy są zdecydowanie bliżej, od kibiców oddziela ich tylko mała barierka, więc bez problemu można zdobyć autograf albo podejrzeć rozgrzewkę. Ale my tym razem nie miałyśmy czasu wypatrywać Dawida, bo musiałyśmy się zająć banerem. 🙂

Dziewczyny, które dotarły do Wisły w czwartek, już wtedy uważnie przyglądały się nowo postawionym trybunom i starały się znaleźć miejsce, gdzie można by było umieścić nasz znak rozpoznawczy. Nauczone doświadczeniem, dużo wcześniej zrezygnowałyśmy z cudownych kijów, bo rozłożenie pięknego, ale ciężkiego transparentu w samym środku sektora byłoby trudne, a nawet ryzykowne. Mało, że mgła, to jeszcze wielka płachta zasłaniałaby widok kibicom! Ale Fanklub zawsze da sobie radę. 🙂 Nie sam, oczywiście, tym razem z pomocą przyszła nam świetnie zorganizowana Grupa Specjalnych Pomocników (jeszcze raz dziękujemy!), która sprawnie umieściła baner na jednej z barierek. Sznurek idealny do wiązania transparentów załatwił niezastąpiony Małżonek naszej Prezes. Baner więc wisiał. Zauważyliście? Bo Dawid potwierdził, że go widział! 😉

Baner na murze EK

Warunki pogodowe oczywiście nas martwiły, ale szybko okazało się, że niepotrzebnie. Mgła trochę utrudniała, ale nie uniemożliwiała podziwiania skoków, bo unosiła się głównie nad górną częścią skoczni. Nie wiemy, jaki widok mieli kibice przed telewizorami, ale nam nie groziło drugie Oslo i mogliśmy na własne oczy widzieć lądowania i oceniać długość skoków. Muszę dodać, że widoczność z wybudowanych specjalnie na tę okoliczność trybun – mimo licznych narzekań i ostrzeżeń formułowanych przed zawodami – była naprawdę bardzo dobra, więc nie pozostało nic innego, tylko cieszyć się konkursem i mocno dmuchać pod narty naszym skoczkom, których, dzięki kwocie krajowej, wystartowało w pierwszej serii aż dziewięciu.

Stojąc przy skoczni w Wiśle, nie da się nie wracać pamięcią do letnich zawodów. Przecież od kilku lat to miejsce jest dla nas bardzo szczęśliwe i nieodłącznie kojarzy się ze wspaniałymi skokami Dawida. Wszyscy wiemy, że obecny  sezon jest trudny dla całej drużyny. Dawid – mimo że ma na swoim koncie najwięcej punktów Pucharu Świata w karierze – często powtarza, że jego skokom daleko do doskonałości i jeszcze nie jest w swojej najlepszej formie. Cieszymy się, że chociaż często narzeka, że jego próby są średnie i brakuje w nich tego i owego, to i tak zdobywa solidne punkty. Jak to się mówi, przez trudy do gwiazd.

Nam, czyli Fanklubowi, ta zima też przyniosła wiele doświadczeń. Dużo się nauczyłyśmy, nie tylko o tym, jak założyć i prowadzić organizację, gdzie umieszczać baner i jakie kije można wnosić na skocznię i skąd je wziąć, ale także – a może przede wszystkim? – w jaki sposób kibicować, gdy nie idzie tak, jak iść miało, gdy marzenia nie spełniają się tak szybko, jak byśmy oczekiwali, gdy próg skoczni uparcie ucieka i nie oddaje, narty opadają i ląduje się przedwcześnie, a na dodatek ciągle wieje w plecy. A nas, kibiców, pod skocznią jakby trochę mniej.

Skocznia w piatek EK

Tym razem nie dane nam było zobaczyć Dawida sadowiącego się na belce. Dopiero po chwili wyłonił się nagle z białego tumanu, przeciął powietrze i wylądował. Tylko gdzie? Za zieloną linią? A może to złudzenie? Takie figle złośliwej Mgły? Nie! Naprawdę to 125,5 metra i  prowadzenie. Skoczyłyśmy z radości do góry. Kolejna solidna próba. Kilka minut później na szczycie tabeli znajdowało się kilku biało-czerwonych, a to sytuacja, którą chyba każdy kibic bardzo lubi. Jeszcze bardziej byśmy się cieszyli, gdyby tak zostało do samego końca. Ale tym razem się nie udało. Cóż, nie zawsze może się mieć to, co się chce. 😉 Ostatecznie Kamil ukończył pierwszą połowę konkursu w czołowej dziesiątce, a następna czwórka – z racji że ostatnio Polacy bardzo lubią ustawiać się w klasyfikacjach ławicami – zajęła miejsca kolejno od 16. do 19. Tylko Andrzej Stękała utkwił samotnie na 32. pozycji.

Mgła, nieszczęśliwa, że mimo wysiłków nie zepsuła widowiska, chyba skapitulowała, bo przed serią finałową skocznia pokazała nam się na chwilę w całej okazałości. I znowu były zaciśnięte na biało-czerwonym szaliku kciuki i głośne „Leeeeeeeeeeeć!” przy każdym z pięciu skoków naszych zawodników. Dawid wyciągnął  122,5 m, ale niestety niezbyt ładnie wylądował i spadł o kilka pozycji. Tuż po nim z belki ruszył Stefan, poleciał trzy metry dalej i pewnie wyszedł na prowadzenie. Ale musimy przyznać, że w trakcie tego konkursu  najmocniej kibicowałyśmy (Dawid, nie słuchaj! ;)) Kamilowi. Po wszystkich trudach i znojach tego sezonu bardzo mocno trzymałyśmy kciuki za jego kolejny pewny i udany skok w Wiśle. Wsparcie kibiców pomogło, Kamil utrzymał się w pierwszej dziesiątce, a my mogliśmy podziwiać niespodziewane zwycięstwo Romana Koudelki. Oj tak, właśnie z powodu tej nieprzewidywalności lubimy skoki narciarskie.

Wreszcie konkurs się skończył i skocznia zaczęła pustoszeć. Nic dziwnego, bo dochodziła jedenasta w nocy i – mimo że miałyśmy na sobie niemal tyle samo warstw odzieży, co podczas mrozów w Zakopanem – robiło się zimno, a nas czekała jeszcze długa wędrówka do hotelu. Bo oczywiście, kochając różnorakie wyzwania, wybrałyśmy miejsce noclegu dokładnie w połowie drogi między skocznią a centrum miasta. Po kilkudziesięciominutowym marszu, tuż przed powrotem do pokoju, zatrzymałyśmy się na chwilę, aby spojrzeć na Wisłę. Z naszego wzgórza doskonale było widać stoki, góry i lasy.

Dziewczyny zwróciły uwagę dokładnie na to samo, co ja. Drzewa trwały w bezruchu.

– Nie, nie wierzę, że jutro ma wiać. Nie ma takiej opcji.

Konkurs, którego nie było

Ale gdy się obudziłyśmy, okazało się, że wiatr szaleje na całego. Nie pomogły prośby, groźby, zaklęcia ani zamykanie okna i zasuwanie zasłon. W pokoju wyraźnie dało się słyszeć gwizdy wstrętnego wietrzyska, a wystarczyło wyjść na zewnątrz, aby poczuć jego mocne podmuchy. Ktoś przesądny mógłby stwierdzić, że taki pech to moja wina, bo dwukrotnie wracałam na górę – raz po zapomniany szalik, a drugi – po telefon. Nasza Prezes stała i wzdychała nad moim roztrzepaniem, bo chyba nie pamiętała, że dzień wcześniej prawie zapomniałyśmy banera! I tylko dzięki mojej przytomności umysłu dostrzegłyśmy ten brak po piętnastu  minutach marszu, a nie pod samą skocznią. 😛  Ale by było!

Wreszcie skompletowałyśmy cały dobytek i ruszyłyśmy żwawym krokiem w kierunku miejsca zawodów, próbując nadrobić stracony czas. A gdy z wywieszonymi językami dotarłyśmy pod skocznię, akurat odwołali kwalifikacje. 😛 Na dodatek okazało się, że to nie koniec nieszczęść, bo marudząca całą drogę Prezes, zgubiła fanklubową czapkę! (Jeśli ktoś znalazł, to będzie wdzięczna za zwrot. :))

Wszyscy kibice, trenerzy, organizatorzy i zawodnicy z niepokojem spoglądali w niebo, ale widoki takie, jak ten nie napawały optymizmem:

– Ciężko będzie… – wzdychał każdy, z kim rozmawiałyśmy.

A skoro i tak nic się nie działo, postanowiłyśmy skorzystać z okazji i załatwić jedną palącą sprawę. Otóż w styczniu Fanklub przygotował informację prasową, która została rozesłana do kilku portali, zajmujących się tematyką skoków narciarskich. Redakcje odpisały, większość zamieściła artykuły lub wywiady. Tylko jedna, ta największa, do tej pory milczała jak zaklęta. Nie mogłyśmy przecież tego tak zostawić. A że akurat Pan Redaktor Naczelny przechodził sobie obok nas… 😉

 Po krótkiej rozmowie poznałyśmy przyczynę jego milczenia. Po prostu uznał, że sobie żartujemy!

– Bo jakieś… helikoptery.

Szanowny Panie Redaktorze! Jaki żart? Ktoś tu zupełnie nie zrozumiał naszego poczucia humoru. 😉

***

Skocznia była pełna kibiców, których przybyło zdecydowanie więcej niż poprzedniego dnia. Jednak nie pomogły śpiewy i klaskanie do rytmu, nie pomogły specjalne okrzyki. Rozpoczęcie zawodów przesunięto o kolejne pół godziny. A najgorsze, że wiatr nie dawał za wygraną. Wcale, a wcale. Z każdą minutą byłyśmy bardziej pewne, że tym razem konkurs na skoczni imienia Adama Małysza zostanie odwołany. 🙁 Zdecydowanie nie lubimy skoków bez skoków i zawodów, które się nie odbywają. Szczególnie, że niektóre z nas przyjechały naprawdę z daleka. Ale cóż, nie zawsze może się mieć to, co się chce.

Tymczasem w oczekiwaniu na ostateczną decyzję jury, wszyscy szukali sobie jakiegoś zajęcia. Kibice zbierali autografy, robili zdjęcia, podziwiali pokazowe mecze siatkówki. Jedni skoczkowie spacerowali z rodzinami po sektorze FIS Family, inni wychodzili do fanów lub udzielali wywiadów, a pozostali energicznie rozdawali kartki z podpisami. Przez chwilę nawet się zastanawiałyśmy, czy aby nie urządzili sobie jakiegoś konkursu, bo od niektórych po prostu nie dało się nie wziąć! 🙂 My stałyśmy na trybunie, zerkałyśmy na flagi targane przez wiatr i ze zniechęceniem kręciłyśmy głowami, kiedy organizatorzy ogłosili, że pierwsza seria konkursowa rozpocznie się o siedemnastej. Widziałyśmy, że zawodnicy wcale nie kwapią się do rozgrzewki, Peter Prevc ciągle rozdawał autografy (może rywalizował we wspomnianym konkursie?), a Austriacy zaczęli się pakować. Ledwo zdążyłyśmy zejść na dół, gdy potwierdziły się wszystkie obawy. Drugie indywidualne zawody w Wiśle zostały odwołane. Wielka szkoda, ale przecież w walce z pogodą z góry jesteśmy na przegranej pozycji. Możemy tylko mieć nadzieję, że następnym razem będzie łaskawsza.

Zniechęcona publiczność powoli kierowała się do wyjścia, ale nas czekał jeszcze jeden punkt programu. Umówiłyśmy się z Dawidem, że po zawodach nas znajdzie, podejdzie do barierki i zrobimy sobie wspólnie eleganckie zdjęcie w powiększonym fanklubowym gronie. Wymyślić łatwo, ale dużo trudniej zrealizować! 🙂 Bo jakże on miał nas zobaczyć? Tłum kłębił się i napierał, a my do najwyższych nie należymy. Po krótkiej naradzie stwierdziłyśmy, że nie ma wyjścia, trzeba rozłożyć baner – tak, ten piękny, ale wielki i ciężki. Panowie z ochrony trochę dziwnie na nas patrzyli, kiedy przerzucałyśmy przez barierkę białą płachtę, ale na szczęście nie zareagowali. A my wspólnymi siłami dałyśmy radę podnieść transparent i Dawid nas zlokalizował. Po chwili dotarł na miejsce, a cała akcja została uwieczniona na zdjęciu.

Dawid przy barierce MC

W drodze powrotnej do hotelu przyszedł czas na pierwsze podsumowania. Nadal nie potrafię zdecydować, czy bardziej lubię zawody w Zakopanem, czy w Wiśle. Każde z nich mają swój urok i specyfikę, z każdymi wiąże się mnóstwo wspomnień.

Tym razem Malinka uczyła wszystkich pokory. Wyraźnie dała do zrozumienia, że nie zawsze może być łatwo, nie zawsze wysiłki od razu przekładają się na rezultaty, nie zawsze można świętować zwycięstwo.

I tak jak śpiewają Rolling Stones – nie zawsze możesz mieć to, co chcesz.

Chyba że chcesz bardzo mocno. I wytrwale na to pracujesz. 🙂

Ale wtedy i tak może pojawić się wiatr…

eka

fotografia główna – Ewa Bilan-Stoch

Leave a Reply