Druga strona medalu, odc. 5: Kiedy mowa jest srebrnym, a milczenie złotym medalem

To musiało się wydarzyć. Nadszedł wielki dzień. Dzień, w którym Druga Strona Medalu pokaże swoje nowe oblicze (w końcu nazwa zobowiązuje) i stanie się, nie bójmy się tego słowa, polityczna. Oprócz faktów pojawią się opinie autorki. Są bowiem rzeczy, które o naszym sportowym światku trzeba wreszcie powiedzieć. Chociażby po to, żebyśmy – choć zabrzmi to przewrotnie – nauczyli się dobrze milczeć.

W ferworze emocji nie zamierzam jednak rezygnować z części merytorycznej, aby każdy, również ci, którzy z moimi późniejszymi przemyśleniami się nie zgodzą, znaleźli w dzisiejszym felietonie coś dla siebie. Wracamy więc do tematu dławienia psychicznego, które wynika nie tylko z omówionych poprzednio czynników sytuacyjnych, ale też indywidualnych właściwości jednostki (wszyscy wiemy, że dwie różne osoby w bardzo podobnej sytuacji, mogą zachować się zupełnie inaczej).

Jednym z aspektów badanych w tym kontekście jest lęk rozumiany jako cecha (ang. anxiety). Brzmi to może dziwnie, ale po prostu chodzi o tendencję do reagowania na stres bardzo silnymi emocjami, często nieadekwatnymi do rzeczywistego problemu. Wiąże się to ze sposobami interpretowania danej sytuacji. Na przykład – słabszy treningowy skok może zostać odebrany spokojnie, jako sygnał, na co zwrócić uwagę, aby skakać jeszcze lepiej, albo jako zapowiedź nieudanego występu, spadku formy, utraty chęci do życia, dziesięciu plag egipskich i apokalipsy. Przejaskrawiłam w celach edukacyjnych, ale mam nadzieję, że łapiecie różnicę.

Trening czyni mistrza, fot. Joanna Malinowska

Badania wykazują, że sportowcy wysoko lękowi częściej, w reakcji na stresujące sytuacje, źle wypadają na zawodach. Zgadza się to z teorią dławienia psychicznego, która – jak pamiętacie – zakłada, że decydującym czynnikiem jego występowania jest skupienie się na sobie i utrata automatyzmu. Wygląda więc na to, że w trudnych chwilach sportowcy lękowi mają większą tendencję do obarczania się winą za niepowodzenia i ogólnie do wykorzystywania niezbyt skutecznych strategii raczenia sobie z emocjami.

Każdy ma swój sposób na koncentrację, fot. Joanna Malinowska

Na potrzeby tego tekstu proponuję (za popularną tradycją naukową) wyróżnić (nieco sztucznie, przyznaję) wśród sportowców dwie grupy – tak zwanych mistrzów treningów (ang. Training Champions), którzy zazwyczaj nie potrafią powtórzyć swoich dobrych wyników w zawodach, oraz mistrzów zawodów (ang. Competition Champions) czyli tych, dla których nie stanowi to problemu; co więcej, przeważnie ich występy w konkursach są lepsze niż próby treningowe. Badacze wiele pracy włożyli w wyszukiwaniu różnic w funkcjonowaniu tych dwóch grup, ale wciąż nie wszystko jest w tej kwestii jasne.

Jedną z różnic wydaje się być sposób oceny własnego występu – ze względu na subiektywny sposób analizy informacji oraz historię powtarzających się sukcesów lub porażek, sportowiec może być stronniczy w swoich ocenach i „utknąć” w jednym sposobie interpretowania sytuacji – korzystnym w przypadku mistrzów zawodów i niekorzystnym w przypadku mistrzów treningu. Podstawą tych ocen może być zarówno to, co sportowiec sam wywnioskował na podstawie własnych odczuć, jak i to, czego dowiedział się od trenera, sędziów i innych osób… Te same informacje i wyniki mogą mieć zatem dla różnie myślących osób, zupełnie różne znaczenie i mogą być inaczej odbierane.

Nie po każdym skoku jesteśmy zadowoleni, fot. Joanna Malinowska

Jakie cechy, oprócz wspomnianej lękowości, mogą wpływać na te procesy? Wspomnimy jeszcze o trzech – skłonności do ruminacji, nieprzystosowawczym perfekcjonizmie i potrzebie poznania. Ruminacja to uporczywe powracanie do pewnych zdarzeń, bezustanne myślowe „przeżuwanie” przeszłości. Zazwyczaj są to myśli negatywne, nieprzyjemne, praktycznie niemożliwe do opanowania. Jak się domyślacie, nie pomagają one w osiąganiu sukcesów. Ruminacja napędza porażki, a porażki są świetnym tematem do ruminacji. I w taki sposób koło się zamyka.

Przeszkadzać może także jedna z odmian perfekcjonizmu. Zasadniczo perfekcjonizm dzielimy na taki, który pomaga w osiąganiu dobrych rezultatów i taki, który ma przeciwne skutki. Ten drugi dotyczy przede wszystkim pomyłek. A więc sportowiec bardzo obawia się popełnienia błędu, źle reaguje, gdy rzeczywiście do niego dojdzie, ma ciągłe wątpliwości odnośnie tego, co robi. Takiej osobie trudno jest cieszyć się z sukcesów i osiągnięć, ponieważ większość jej uwagi koncentruje się na tym, co poszło nie tak.

Natomiast osoby o silnej potrzebie poznania lubią poszukiwać nowych informacji, potem dokładnie je analizują i wyciągają wnioski. Brzmi fajnie, prawda? I tak zazwyczaj jest, ale w przypadku zawodów sportowych i dławienia psychicznego, należy uwzględnić dwa „ale” – pierwsze wtedy, kiedy należy „odłączyć” się od świata i skupić na najważniejszym w danej chwili zadaniu (w naszym przypadku: oddaniu skoku), osoby z potrzebą poznania mogą mieć z tym większe problemy niż inni ludzie. Drugie wtedy, gdy tę potrzebę połączymy z lękowością i skłonnością do ruminacji – informacje mogą być przetwarzane tendencyjnie, wnioski wypaczone, a stąd już tylko krok do myślowej katastrofy.

Ten szybki przegląd nie wyczerpuje oczywiście zbioru wszystkich właściwości negatywnie wpływających na wyniki sportowe. Wybrałam te, które wydają się najbardziej charakterystyczne i dobrze obrazują to, co jest sednem sprawy. Wygląda bowiem na to, że mistrzowie treningów myślą więcej, dokładniej, i ze szczególnym naciskiem na niepomyślne informacje.

Jak pamiętacie, do podobnego – oczywiście nieco uproszczonego – wniosku doszliśmy ostatnim razem: zbyt dużo myślenia nie sprzyja sukcesom, a sportowe zwycięstwa są tego przykładem. A to, że utykamy w potoku własnych natarczywych, szkodliwych, przykrych (i zazwyczaj niezgodnych z prawdą) myśli, dzieje się zawsze przy mniejszym lub większym udziale naszych (wrodzonych, ale też, co niezmiernie ważne, wyuczonych) skłonności i nawyków oraz rodzaju sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Jak działa publiczność na zawodnika?, fot. Joanna Malinowska

W tym miejscu piękną klamrą spinają się oba felietony dotyczące dławienia psychicznego. Zatem pora na kilka ostatnich uwag, zanim przestaniemy mówić o nauce.

Badania doktor Sindhuji Sankaran, na której pracy w dużej części oparłam dzisiejszy felieton, wskazują –  co już was pewnie nie zaskoczy – że osoby należące do grupy mistrzów treningów zwracają większą uwagę na informacje negatywne i nadają im większe znaczenie; nawet jeżeli są to jedynie proste bodźce wzrokowe wyświetlane na ekranie komputera w czasie badania psychologicznego. Pomyślmy zatem, co musi się dziać w złożonej i pełnej napięcia sytuacji zawodów!

Studio pod skocznią, fot. Joanna Malinowska

Ostatnia ważna uwaga – podziału na mistrzów treningów i mistrzów zawodów użyłam w tym felietonie wyłącznie dla ułatwienia. Nie jest tak, że wszystko, o czym piszę, dotyczy sportowców „słabych”. Każda cecha stanowi kontinuum, ciągłą linię biegnącą od bardzo silnego do bardzo słabego jej natężenia. Dlatego na przykład podział na osoby  lękowe i nielękowe jest sztuczny. Omawiane problemy w pewnym stopniu dotyczą wszystkich lub przynajmniej prawie wszystkich ludzi. Jeżeli okoliczności są wyjątkowo niesprzyjające i wszystko naraz wali nam się na głowę, nawet duża tzw. „odporność psychiczna” nie da rady uchronić nas przed skutkami stresu.

(Tak, to ta chwila, kiedy zaczynam wymądrzać się sama z siebie i bez żadnego wsparcia nauki)

To właśnie powód, dla którego w ogóle podjęłam się pisania niniejszego cyklu.

Jako osoby związane ze sportem, a nie będące zawodnikami – kibice, dziennikarze, działacze itd. – często niektóre sprawy uznajemy za oczywiste. Nasi ulubieńcy są skoczkami narciarskimi, trenują od lat, co tydzień jeżdżą na zawody, wiedzą jak to wygląda, są przecież przyzwyczajeni do radzenia sobie z presją, wymaganiami, stresem, powszechną uwagą, krytyką…  Oni mają swoje zadania, my swoje. My możemy oceniać, spekulować, krytykować, złościć się, zadawać tendencyjne pytania, publicznie ganić, opowiadać mediom o wewnętrznych sprawach zespołu lub nawet prywatnym życiu zawodników, gwizdać, gdy wyniki nam się nie podobają. A ich to nie dotyka, przecież są profesjonalistami, na to się pisali. Poza tym nasze słowa z nimi nie skaczą… Możemy więc mówić, co nam się podoba.

Jak zadać pytanie?, fot. Joanna Malinowska

Otóż, moim zdaniem, to nieprawda. Dużo słyszę o tym, jaki to ogromny szacunek wszyscy mają do swoich ulubionych zawodników. Wydaje mi się, że gdyby rzeczywiście tak było, więcej uwagi poświęcaliby temu, żeby milczeć, kiedy nie ma potrzeby, żeby się odzywali.

Oklepany tekst z odmętów internetów głosi, że każdy człowiek bezustannie walczy w bitwach, o których reszta świata może nawet nie mieć pojęcia. Myślicie, że po zawodniku widać, że ma skłonności do ruminacji albo jest wysoko lękowy? Niekoniecznie. Może mieć wystarczająco dużo siły, aby uśmiechać się do kamer, ale po powrocie do hotelowego pokoju siedzi i zamartwia się w samotności. Dlatego tak bardzo denerwuje mnie, że często zupełnie nie zastanawiamy się nad tym, co mówimy. Język, jakim się posługujemy, naprawdę ma znaczenie. Słowa są ważne. W psychologii sportu, na przykład, nigdy nie mówi się, ze zawodnik ma braki w zakresie jakiejś umiejętności. Zamiast tego dyskutuje się o rezerwach. „Brak” wywołuje negatywne skojarzenia, podczas gdy „rezerwa” oznacza tyle, co „potencjał do rozwoju”. Gdy mówimy więc o „brakach technicznych” i „rezerwach w zakresie umiejętności technicznych”, pozornie chodzi o to samo, ale tak naprawdę przekaz jest zupełnie inny.

Praca nad rezerwami technicznymi, fot. Joanna Malinowska

Kolejnych przykładów nie trzeba szukać daleko. Otóż – przykładowo – mamy zawodnika, po którym spodziewamy się spektakularnych wyników, a tymczasem on zajmuje bardziej odległe, choć wciąż wysokie miejsce. Niewykluczone, że miał ostatnio trudny czas: może ktoś w jego rodzinie jest chory, może pokłócił się z przyjacielem, może ma drobną kontuzję, może czuje ogólne zmęczenie i ma problemy z koncentracją, może jego ukochany kot jest chory, może dostał nowy kombinezon albo nieco inaczej wyprofilowane buty, w których nie czuje się jeszcze komfortowo, może wyjątkowo nie lubi profilu tej konkretnej skoczni, może nie mógł zasnąć w nocy i od rana czuł się źle, może stała się jedna z tysiąca innych rzeczy, o których patrząc na jego skok nie mamy pojęcia. W każdym razie, z jakiegoś powodu wyjątkowo obawiał się tych zawodów, a skoki udały się przyzwoicie, jest więc z siebie zadowolony. Na dole czekają na niego dziennikarze, którzy, podobnie jak kibice, spodziewali się lepszego wyniku. Zawodnik słyszy: „Co dziś nie zagrało?”, „Chyba nie możesz powiedzieć, że były to udane zawody?”, „Chyba przyznasz, że wszyscy liczyliśmy na więcej?” lub coś w tym guście. Pewnie odpowie grzecznie i nikt nie zorientuje się, że słowa dziennikarzy w ogóle go obchodzą.

Ale wczujmy się w sytuację tego zawodnika, którym ma właśnie gorszy dzień i który przeżywa, zmęczenie po zawodach… Dołóżmy jeszcze te cechy, o których dziś rozmawialiśmy. Czy trudno jest wam wyobrazić sobie, że ktoś taki będzie myślał o tym jednym, niezbyt mądrze sformułowanym pytaniu przez wiele godzin? A w końcu dojdzie do wniosku, że w sumie to racja, ten zły dzień wcale go nie usprawiedliwia, skoki były słabe i chyba to w ogóle łapie go obniżka formy? W jakim stanie ten zawodnik wyjdzie na skocznię następnego dnia? Lepszym? Raczej nie.

Oczywiście nie możemy oczekiwać, ze cały świat będzie się z nami obchodził ostrożnie i musimy nauczyć się radzić sobie z trudnościami, złośliwymi komentarzami czy niezbyt przemyślaną krytyką. Ale przecież każdy z nas wie, że nie jest to łatwe. Że to proces, który wymaga czasu. Dlatego jeśli nie musimy, nie dokładajmy komuś zmartwień. Możemy przecież zapytać w sposób neutralny, nie wymuszając jednoznacznej odpowiedzi. Wtedy dajemy zawodnikowi szansę, aby opowiedział, co się wydarzyło, bez konieczności odpierania ataku. A jeżeli nie wiemy, co zrobić, po prostu się nie odzywajmy…

Dotyczy to także kibiców i komentarzy, czasem kierowanych bezpośrednio do zawodników, a czasem zamieszczanych w Internecie. Zwłaszcza w kwestii tych ostanich, chcę powiedzieć jedną rzecz bardzo jasno: mamy prawo do dyskusji i do własnego zdania. Myślmy po prostu o tym, JAK formułujemy swoje wypowiedzi. „On się skończył, to jest żałosne, aż przykro patrzeć, niech już nie robi wstydu” brzmi przecież zupełnie inaczej niż „widać, że ma trudny okres, przykro mi patrzeć, jak się męczy”, chociaż zawiera z gruntu podobną myśl. I znów: jeśli nie wiemy, jak wyrazić nasze myśli w sposób, który nikogo niepotrzebnie nie obrazi ani nie urazi, zastanówmy się pięć razy, czy jest sens w ogóle się odzywać…

Zadbajmy o naszych ulubieńców, fot. Joanna Malinowska

W psychologii (jeszcze raz odwołam się do nauki jako argumentu w dyskusji z moim niewidzialnym oponentem) istnieje coś takiego jak zagrożenie stereotypem. Polega na tym, że osoby ze stereotypizowanej grupy, jeżeli przypomni się im, że oczekuje się po nich konkretnych zachowań w związku z przynależnością do tej grupy, rzeczywiście je przejawią. Co to znaczy? Oto przykład: często mówi się, że kobiety gorzej radzą sobie z matematyką niż mężczyźni. Jeżeli w jakiś sposób przypomnimy o tym kobietom przed wykonaniem zadań matematycznych (chociażby przez samo zwrócenie uwagi na fakt, że są kobietami), rzeczywiście pójdzie im gorzej, niż jeżeli w ogóle do sprawy nie nawiążemy.

A co jeśli takie samospełniające przepowiednie działają także w jednostkowych przypadkach, „jednoosobowych stereotypach” („on zawsze tak robi…”)? Otóż wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. I jak mają się do tego nagłówki na portalach społecznościowych typu: „Znów się nie udało”?  Może powiecie, że mądrzy sportowcy tego nie czytają. Ale jak mają nie czytać, skoro w takich miejscach przeważnie oznaczone są ich oficjalne profile, które większość z nich prowadzi samodzielnie? Wszyscy wiemy, jak to działa: gdy ktoś nas oznaczy, dostajemy powiadomienie, więc wyobrażam sobie, że naprawdę może być trudno jednocześnie pozostawać w kontakcie ze swoimi wiernymi kibicami i unikać całej masy brudu.

To zawodnicy są centrum naszego skokowego wszechświata: to ich skokami emocjonujemy się przed telewizorem lub marznąc na skoczni, o nich piszemy artykuły, z nimi przeprowadzamy wywiady. Dlatego wszystko, o co proszę, to żebyśmy o tych naszych codziennych bohaterów trochę zadbali. Zwłaszcza, że po prostu wystarczy być uprzejmym i pomyśleć, zanim coś się powie. Dlatego milczmy, kiedy nie trzeba mówić… Chyba, że mamy zamiar bronić swoich ulubieńców i ogólnie rzecz biorąc, nieść kaganek oświaty. Wtedy mówmy, mówmy na zdrowie!

Bo słowa, także nasze, i nasze milczenie, choć przeważnie jesteśmy tylko małą figurką w tłumie tysięcy ludzi na trybunach Wielkiej Krokwi, mogą czasem stanowić różnicę między srebrem a złotem.

Uff, tyle ode mnie na dziś, zostawiam Was w tym refleksyjnym nastroju. Zapowiem jeszcze tylko, że następnym razem, a będzie to nasze ostatnie spotkanie w 2017 roku, zajmiemy się tym, co należy zrobić, aby w 2018 rok wejść ze strategiami, które umożliwią nam powstrzymanie nadmiaru myśli tak często blokujących nasz sukces.

A jeśli kogoś szczególnie zainteresował dzisiejszy temat, to odsyłam go do wspaniałego źródła, w którym wszystkie wspomniane przeze mnie kwestie zostały omówione dużo dokładniej.

 

Sindhuja Sankaran (2012) I ‘think’, therefore I ‘choke’: evidence towards adaptive and maladaptive processing styles in determining sports performance. Cardiff University.

Leave a Reply